Budzę się. Szukam flegmatycznie zegarka,
przesuwając ręką po miękkiej pościeli. Znalazłam, jest pod poduszką skrzętnie
skręcony w prześcieradło. Oczy od samego rana odmawiają mi posłuszeństwa.
Przecieram dłonią zmęczone, ciężkie powieki. Wpół do szóstej wskazują dwie,
wolno sunące wskazówki. Czuję się fatalnie. Mniej więcej tak, jak po każdej,
większej imprezie na mieście… Ledwo, niemalże ostatkami sił podnoszę się i
siadam na skraju łóżka. Głowa zdecydowanie nie jest moim sprzymierzeńcem. Chyba
pierwszy raz w swoim życiu mam naprawdę konkretnego kaca. Rozglądam się po
niewielkim, skromnym pokoju, w którym jeszcze o tej porze panuje półmrok. Na
stoliku dostrzegam źródło takiego, a nie innego samopoczucia. Przewrócona butelka
szkockiej whisky, z której ostatnimi siłami sączą się drobne, złote krople,
tworząc lepką plamę na białym blacie. Wokół niej stoją symetrycznie ustawione
szklanki. Na puszystym dywanie niczym grzyby na mchu, sterczy masa
porozrzucanych niedopałków. Stąd też pomieszczenie wypełnia niesamowicie
ciężkie powietrze, które jest mieszanką dymu, wydychanego alkoholu i słodkich,
kobiecych perfum. To wszystko potęgują zamknięte okna. Zapewne w takim
stanie były przez całą noc. Dopiero teraz zorientowałam się, że siedzę tylko w
bokserkach. Koszulka znajduje się tuż pod nogami. Nakładam ją. Jej estetyka
pozostawia wiele do życzenia. Nie mniej jednak czego się spodziewać, jak
zwinięta i pośpiesznie zrzucona przeleżała tak jakiś czas.
Wiem, że zaraz muszę stanąć na nogi, ale
świadomość kaca jest przerażająca. Na moje szczęście spodnie leżą równie blisko
łóżka, jak i górny element garderoby. Wciągam je z taką zaradnością, z jaką
poszczyciłoby się 3 letnie dziecko. Zapięcie paska jest nie lada wyczynem.
Biustonosz… zapomniałam o nim. Ten jakże niepotrzebny mi w tej chwili (i chyba
w ogóle, bo aż tak mój biust go zbytnio nie wypełnia) element leży w rogu
pokoju tuż pod parapetem. Zsuwam się z łóżka i staję na równe, sztywne nogi.
Czuję jak pulsująca fala zalewa moją głowę. Najdrobniejszy krok w stronę okna
powoduje jej zdwojenie i uderzenie z ponowną, jeszcze większą siłą. Mam
wrażenie ogromnego, przelewającego się z prawa na lewo tsunami pod czaszką. W
mizernym tempie przesuwam się do celu…. choć realnie na to patrząc, raczej ciągnę
nogi za sobą. Założyłam stanik. Chyba to wszystko na dziś. Ambicja nie pozwala
mi na więcej. Jeszcze tylko szybki rzut oka w stronę łóżka. Jakoś lubię przez
chwilę czuć lekki, jednorazowy sentyment…
Pierwsze co
dostrzegam, to delikatnie nakryte, piękne, zgrabne nogi. Widok całkiem
nienagannej z urody brunetki, nadal jest bardzo kuszący. Szkoda by było ją budzić i
ożywić na nowo falę wspomnień letniej, sierpniowej nocy. Priorytety, tylko
priorytety (inaczej bym z pewnością została) nakazują ewakuację. W miarę cicho
przesuwam się w kierunku wyjścia. Zgarniam przy okazji bluzę z krzesła (która
jest chyba jedyną, normalnie powieszoną częścią ubrania). Zamykam za sobą
drzwi. Przede mną została tylko klatka schodowa…
To już któryś
raz z kolei, gdy kończę z nieznajomą kobietą w łóżku. Dzieje się to
podejrzliwie zbyt często, przy każdym „większym” wyjściu. Mogę przysiąc, że
zawsze obiecuję sobie "ani kropelki alkoholu”. W 99% przypadków obietnica
pozostaje wyłącznie słowem, nie zamienianym w konkretne czyny. Jeszcze jakiś
czas temu męczył mnie nie tyle co kac, a kac moralny. Występował z powodu
takiego, że nie pamiętam co tak faktycznie dzieje się po przysłowiowym urwaniu filmu. A kto
pamięta?...Wiem, że ciało lekko (ale) nadal sprawne, tylko głowa, jak to głowa
odmawia posłuszeństwa. Chyba przestaje wytrzymywać ciągle napływające impulsy
głupoty i powielania wciąż i bez końca, tych samych błędów. Nie trzeba być
światowej sławy detektywem, by domyślić się, chociażby po spaniu w samej (a
często się też zdarzało i bez) bieliźnie i porozrzucanych po kątach ubraniach,
co się wtedy dzieje. Na moje szczęście od jakiegoś czasu nie tłumaczę sobie
tego wyłącznie nadmiernym upiciem. Logicznym faktem jest, że lubię kobiety. Nie
bronię się już od tej myśli i nie definiuję tego chwilowym "szaleństwem”,
czy znudzeniem płcią przeciwną. Nikt o tym nie wie. Jest to moją prywatną
sferą, prywatną sprawą i prywatną słabością. Dlatego staram się unikać sytuacji, w których ktoś widział, by mnie z jedną z nich w momentach, choćby lekko
sugerujących powyższe. Nie szukam problemów tam, gdzie nie powinno ich być. Moja
rodzina, znajomi bliżsi i dalsi, nie mogą o tym wiedzieć. To dla mojego i ich spokoju. Świętego,
pieprzonego, spokoju… Z resztą przyciągam do siebie dużo dziewczyn, zapewne po
części poprzez wygląd. Krótkie, ładnie wygolone włosy z dłuższą górą, sylwetka
(mimo węższej talii i lekko zarysowanych bioder) dość konkretna, wyrobiona
przez masę ćwiczeń no i wzrost, którym nie grzeszę. Olbrzymem nie jestem, ale
przerastam o kilka centymetrów statystyczną kobietę. Czemu do mnie lgną? Czemu często
jestem obiektem ich zainteresowania? Do końca sama nie jestem w stanie tego
wyjaśnić. Płeć piękna kocha eksperyment, kocha wyzwanie, kocha się podobać i co
najistotniejsze, zwrócić na siebie dostateczną uwagę. Dziwne? Nie, całkiem
normalne. Wszystko na tym świecie jest kwestią przyzwyczajeń i nawyków, które
od czasu, do czasu zmieniamy, by życie nie stało się nadmiernie monotonne. Co
bardziej przyciągnie uwagę faceta? Laska całująca innego gościa, czy dwie
dziewczyny, namiętnie ze sobą obcujące (oczywiście w ramach rozsądku moralnego,
narzucanego przez miejsca publiczne). Nie mniej jednak, ile łatwych obiektów
przewija się przez ręce? statystyki moje przestały już obejmować. Nie ze względu
na niechęć ich prowadzenia, lecz ze względu na ilość. Szkoda się jednak nad tym
teraz rozwodzić.
Wracam długą
ulicą do domu. Wszędzie unosi się zapach mokrego chodnika, po przejściu niewielkiego
deszczu. Do teraz utrzymuje się ta pogoda. Nie nakładam bluzy, niosę
ją w ręku z uwagi na wielką przyjemność, jaką sprawiają mi zimne, odświeżające
krople wody. Z kieszeni wyciągam papierosa. Lubię zapalić. Nie palę często, tylko
wtedy gdy muszę. Teraz muszę? Zdecydowanie tak. Z bluzy wydobywam zapalniczkę.
Czuję jak dym wypełnia płuca. Pozwalam mu spokojnie i powoli wyjść. Zwalniam
lekko kroku, by jak najdłużej rozkoszować się chwilą, zanim pojawię się w domu.
Miasto o tej godzinie wypełnia masa pracująca, w pośpiechu mknąca do roboty.
Patrząc na to z pewnej perspektywy, człowiek czuje się jak pan i władca, gdy
jest poza zasięgiem gonitwy, ba może spokojnie obserwować ją z boku. Czy tylko
ja nie biegnę? A gdzie w tym wszystkim życie chwilą, odrzucenie planu? W
sumie to Bóg miał plan. W takim razie bycie panem i władcą nie jest mi
jeszcze pisane. Został tylko moment. Kwestia przejścia przez dworzec.
Zatrzymuję się na moście, pod którymi biegną trzy pasma torów. Dopalam. Ostatnie
pociągnięcie, przygaszenie i niedopałek skrupulatnie przyduszony, leci w dół,
gdzieś między szyny. Piękny koniec..., czas pomału wmieszać się w beznamiętną,
neutralną na wszystko rzeczywistość.
- Gdzie byłaś całą noc? – zapytała mama, gdy tylko moja stopa przekroczyła próg
drzwi wejściowych. Od razu dało się wyczuć lekką pretensję w głosie, która
nasilała się z każdym, wypowiedzianym słowem.
- Dobrze wiesz, że poszłam na imprezę.
- Ach tak? Całą noc byłaś w klubie mam rozumieć? – jej ton stał się coraz
bardziej nurtujący i dociekliwy, jakby wiedziała co robiłam i wyczekiwała tylko
chwili, aż się przyznam.
- Dokładnie, byłam w kilku klubach. Wracałam na piechotę, temu dopiero teraz
jestem. Z resztą chodziliśmy grupą i odprowadzaliśmy się po kolei. – starałam
się wybrnąć z sytuacji, mówiąc pewnie, prosto i bez komplikacji.
- No tak, ty się nie możesz obejść bez towarzystwa. Niech ci będzie, ale drugim
razem nie szwędaj się po nocy. Może niech oni choć raz ciebie odprowadzą
wcześniej. Z resztą kluby nie są tak daleko od nas, kwestia 3, może 4
kilometrów- jej wypowiedź zrobiła się łagodna i troskliwa, przez co w pewnej
części mi ulżyło. – Wyglądasz jakbyś całą noc piła.
- No co ty, nie przesadzaj wypiliśmy raptem po dwa drinki, a to chyba nie jest
dużo? Co?
- Kochana, dziewczynom nie wypada w ogóle pić.- po tych słowach czułam jak zalewa mnie
krew. Nie cierpię stereotypów. Dziewczynom w takim razie nie wypada wiele
rzeczy, ale jakoś się tym specjalnie nie przejmuję. Jedyne co mnie drażni do
potęgi nieskończonej, to rzucanie takich stwierdzeń, gdy kompletnie nie mam
ochoty się o ich prawidłowość wykłócać. – No i strasznie śmierdzisz fajkami –
dodała.
- Mamo przecież wiesz, że nie palę a mam takich kolegów...
- Nie kończ – przerwała mi. – Idź lepiej pod prysznic, bo wyglądasz… - urwała
jadąc mnie wzrokiem z góry na dół. Dobrze wiedziałam, że o wiele korzystniej
dla mnie było po prostu o to nie wypytywać. Od razu skierowałam się ku drzwiom
od łazienki. Ściągnęłam z trudem ubranie, wrzucając je do pralki. Tak tego mi
trzeba było. Kontynuacji deszczu. Czułam się wspaniale. Chwila oddechu, innego
niż sprzed kilkunastu minut, nie mniej jednak nadal podejrzanie lekkiego, jakby
jeszcze wolność myśli pozostawała w "fruwającym" stanie.
Po krótkim
prysznicu od razu poszłam w stronę łóżka. Moje zmęczenie sięgało zenitu. O
dziwo zazwyczaj nie interesuje się "koleżankami na jedną noc”, ale jakaś
nieposkromiona siła kazała mi myśleć o dzisiejszej… hmm tak, dzisiejszej
przygodzie. Wystarczyło zamknąć oczy. Coś zmuszało mnie i diabelnie kusiło, aby
przypomnieć sobie cokolwiek, dosłownie cokolwiek. Urwany film z klubu w pewnym
momencie poprzecinany był fragmentami tak nieuporządkowanymi, że nie miałam sił,
by je składać w jakąkolwiek logiczną całość. Uśmiechy, fruwające koszulki,
strumień alkoholu i zsuwające się stringi… Dłonie wędrujące po zgrabnym ciele
brunetki i jej cudowne, długie włosy… Tak, to był widok, który lubiłam. Ba, być
może kochałam. Taki stan rzeczy bardzo mi odpowiadał. Krótka zabawa i po
sprawie. A co z sentymentem? Gdzie jakieś uczucie? Gdzie historia wyciskająca
łzy na wielkich, Hollywoodzkich ekranach? Sentyment… najpóźniej mija po
trzeciej, góra czwartej. Uczucie? dość zbędne w takich przypadkach. Zaburza
logiczne myślenie i każe często trwać przy tej, która zamknie cię na kłódkę,
jako własną seks-zabawkę z dopiskiem „na dni ciężkie”. W tej perspektywie miły
wydaje się fakt, że nie pamiętam imion dziewczyn z, którymi miałam coś "do
czynienia”. Tak, liczyłam je, ale nie ze względu na własną satysfakcję, czy
idiotyczne statystyki, a ku pamięci. Każda była na swój sposób wyjątkowa, ale
wchodzenie z nimi w jakąkolwiek relację było wykluczone. Zdarzały się przypadki
poszukiwań z ich strony, ale ja zawsze skrzętnie i skutecznie unikałam
konfrontacji. Tłumaczę, że nie kojarzę, czy coś w tym stylu. Mam tego
świadomość, że z szybkich i ulotnych miłości, zaczynających się od łóżka długo
nie pociągnę relacji, mającej jakikolwiek sens, w perspektywie dalszej niż
tydzień. Zmęczenie nie pozwalało mi o tym intensywnie myśleć. Nakryłam się po
samą głowę kocem, odwróciłam twarz od okna, przez które teraz wbijały się nachalnie
promienie słońca. Starałam się za wszelką cenę zasnąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.