Opowiadanie oparte na realiach codzienności okiem homoseksualnej dziewczyny. Czytając wgłębiamy się w jej myślenie, odczucia, fascynacje i problemy. Tytułowa bohaterka to 18 letnia Erwina, ukrywająca się przed rodziną i znajomymi. Uwikłana w nieszczęśliwe zakochania, nałogi i obsesyjne miłości nieznanych kobiet, musi jednocześnie radzić sobie z brakiem akceptacji ze strony matki i naciskami rodziny, by związała się w końcu z mężczyzną. Poznajemy ją jako chłopczycę z "dziwacznym" na pierwszy rzut oka, podejściem do życia. Wgłębiamy się w jej myślenie, fascynacje, sekrety i przyzwyczajenia. Opowiadanie zawiera liczne wątki miłosne i psychologiczne, owiane lekkimi i przyjemnymi fragmentami erotyków.

środa, 22 lutego 2017

Krok z szafy cz. 6




Moja dłoń na jej udzie, pod czerwoną, krótką sukienką. Taki widok na wejściu ujrzały prześliczne oczy Roksany. Nie wiem, czy jest mi z tego powodu głupio, czy czuję jakąś nutę satysfakcji, po ostatnich jej występach. Trudno to jednoznacznie stwierdzić. Anka stała pewna siebie. Jak gdyby nigdy nic, starała się nadal kontynuować nasze pożegnanie. Zadziwiające było to, że miałam (być może złudne) wrażenie, iż sprawia jej to wielką satysfakcję. Położyła delikatnie dłoń na mój policzek, kierując w swoją stronę. W tym czasie spoglądała na Roksanę, pełnym radości wzrokiem. Zauważyłam to kątem oka, mijając się spojrzeniami z obydwiema paniami. Jakby sobie to zaplanowała, ba przewidziała, że tak się właśnie stanie. Cóż, to był „drastyczny” powrót do rzeczywistości. Myślę, że żadna z nas nie przewidziała takiego zakończenia.

 Tak czy siak, odprowadziłam Ankę, starając się przez całą drogę o tym nie myśleć, choć cholernie zaprzątało mi to głowę. Roksana widziała coś, czego nie powinna była zobaczyć. To mnie najbardziej gryzie i chyba tylko to. Wewnętrzny strach, jak na to zareaguje. W międzyczasie przewijała się krótka rozmowa z Anką. Była kompletnie bezpłciowa. Słowa wpadały do ucha od razu ulatując z głowy. Zatrzymałyśmy się pod jej blokiem, stojąc w wąskim przejściu. Podziękowanie (już nie tak namiętne, jak za noc) z jej strony i do widzenia. Jak na ironię, zaczął padać deszcz. Pozornie mały, w błyskawicznym tempie, przekształcił się w konkretną ulewę. Stróżki wody ściekały, niczym mały wodospad, po całej, mojej twarzy, za bokserkę, przylepiając ją do ciała. Jakiś czas stałam, patrząc beznamiętnie w niebo. Nawet nie wiem, o czym wtedy myślałam. Jedyne, na co miałam ochotę, to pójść, poćwiczyć i przemyśleć to wszystko jeszcze raz od nowa. Nie po to, by rozkopywać znów te same, beznamiętne już dla mnie fakty. Raczej, aby nie mieć do siebie żadnych zarzutów, pod tytułem „co zrobiłam źle?” Lubię rozmyślać nad czymś kilkakrotnie. Zawsze daje mi to pewność, analizę sytuacji z każdej strony, po kolei, na różnych płaszczyznach.

    Siłownia, na którą chodziłam, szybko mi się znudziła, gdyż dopiekanie przysłowiowych „pakerów” było nie do zniesienia. Zakupiłam swego czasu sporo sprzętu, w postaci hantli, ławeczek i drążków, robiąc sobie jej wersję domową w piwnicy. Szału nie było, ale własny kąt i brak wgapiających się ludzi, jest bardzo miłą perspektywą spędzenia wolnego czasu. Ponadto sama „atmosfera” piwnic jest bardzo kusząca. Cisza, spokój i samotność. Wbiegłam w błyskawicznym tempie na górę. Chwyciłam za ręcznik, rękawice i wodę. Rozejrzałam się dookoła, czy na pewno wszystko zdjęłam. Pod moją nieobecność w domu zrobiło się chłodno. Zamknęłam pootwierane okna. Wyszłam na klatkę i przekręciłam zamek. Zbiegłam schodami w dół. Otworzyłam drzwi i zapaliłam lekko tlące się światło. W powietrzu czuć wilgoć. Dokładnie taki klimat uwielbiam. Od razu krótkiej rozgrzewce, hantle powędrowały w moje dłonie. Mocne spięcia mięśni czułam na całym ciele. Kilka powtórzeń, kilka serii, kilka głębokich wdechów. Cały czas przechodziła mi przez głowę myśl, podejrzanego uśmiechu Anki i zmieszanej miny Roksany. Jakby moja chwilowa kochanka, miała jakąś ukrytą satysfakcję z tego wszystkiego, jakby był to jej plan, który chciała dawno zrealizować. Coś w tym jest. Kobiety bardzo lubią zemstę. Jeżeli ktoś mi powie, że nie zna bardziej ugodowych istot na ziemi, to padnę ze śmiechu. Co jak co, ale dziewczyny, jeżeli im na czymś mocno zależy, są w stanie dosłownie dojść po trupach do celu. Gen zdobywania i przede wszystkim mszczenia się za niepowodzenie wydaje mi się, że jest bardzo dobrze zakodowany w Ance. Być może na najgorszej z płaszczyzn do mszczenia się, czyli nieudanej miłości. W takich chwilach myślę, że jestem jedyna „dziwna” na świecie. Może się mylę, bo świat jest zbyt szerokim pojęciem, ale ograniczę myśl do otoczenia mi bliższego. Nie mogę znaleźć sobie kobiety, która będzie taka jak ja, w sensie orientacji (nie daj Bóg, sposobu myślenia). Pociągające mnie dziewczyny są albo zajęte, albo hetero, albo najzwyczajniej w świecie im się nie podobam. Ostatnie najbardziej rozumiem. Męczy mnie uczucie osamotnienia z tym wszystkim. Tak naprawdę, żeby się poważniej zastanowić, z nikim na ten temat nie rozmawiam. Wydaje mi się leży błąd. Gdyby Bóg chciał, by człowiek był samowystarczalnym indywidualistą, wątpię, że stworzyłby Ewę. Też nie chcę żyć w przeświadczeniu, że wszystko, co robię, skłania się ku znalezieniu sobie na siłę, tej „jedynej”. Najgorsza ze wszystkich możliwych opcji to przekopywanie świata, w poszukiwaniu ideału. Ale czy ja proszę o ideał? Nie, zdecydowanie nie. Wtedy błagałabym o niemożliwe.

    Eh, teraz to wszystko wyszło na jaw, dla Roksany. O ile jest w tym aspekcie tolerancyjna, może to zniesie i przynajmniej jej, jak na świętej spowiedzi kiedykolwiek się wygadam. Jedyny plus całego, tego zajścia... Nie przypominam sobie jednak, byśmy dawniej rozmawiały o homoseksualizmie, czy coś pod to. Nie było ku temu „powodów”.

Nie wiem, gdzie tkwi moja głupota, ale dziwnym, niestworzonym trafem zapomniałam o jej słowach: „zadzwoń”. Nie potrzebnie miałam ku temu wahania, czy sięgnąć po telefon, czy nie. Zmęczona dwugodzinnym treningiem otarłam mokre czoło, przewieszając ręcznik na szyi. Chwyciłam za komórkę, wybierając jej numer. Teraz było za późno, by się z tej decyzji wycofać.

- Tak, słucham?

- Cześć, to ja… dzwonie, bo… , bo prosiłaś- sama czułam, że nie wiem co w ogóle mam powiedzieć, choć chodziło tylko o zwyczajny telefon. Zawsze w tych najbardziej „odważnych” decyzjach jest moment, gdzie chcesz ją odwołać, jak najszybciej to możliwe.

- Tak, pamiętam – powiedziała, ciężko wzdychając – czy mogłabyś, o ile masz czas, przyjść do mnie? Musimy koniecznie porozmawiać. – Jak piorun przeszło mi przez myśl słowo „musimy”. O czym? Na co? Milion pytań w jednym momencie i miliardy niepewnych odpowiedzi na nie.

- Jasne, jeżeli chcesz.

- Dobrze bądź o 20.00 – bez słowa pożegnania, nie czekając na moją odpowiedź, rozłączyła się. Teraz dopiero to wszystko robiło się skomplikowane. Nie znoszę takich sytuacji. Nie znoszę i nie cierpię, nie wiedzieć i żyć w niepewności. Ona to kochała. Lubiła bawić się w niedomówienia. Tylko zastanawia mnie, czy chce mi dopiec, mając świadomość, jak mnie to rozstraja i drażni, czy chodzi o coś innego. Czasem jestem naiwną idiotką, wyolbrzymiając sobie niektóre słowa z rozmów. Zaskakują w pamięć, głowa zaś robi ze mnie wariata, każąc cały czas myśleć.

Zbliżała się 20.00. Punktualnie stawiłam się pod jej domem. Weszłam na górę, cicho pukając. Otworzyła podejrzanie szybko.

- Proszę, wejdź.

- Dzięki – odpowiedziałam uprzejmie. Poszłam za nią. Zaprowadziła mnie do pokoju gościnnego. Wygodnie usadowiła się w fotelu. Usiadłam na kanapie, naprzeciw niej. Dystans na razie, (przynajmniej tak mi się wydawało) był bardzo wskazany.

- O czym chciałaś ze mną porozmawiać? – zapytałam dość niepewnie, przerywając niezręczną ciszę. – Ja mogę wszystko wytłumaczyć, bo z nią…

- Czekaj – przerwała mi. Nie chcę, byś bez potrzeby się tłumaczyła. Weszłam w nieodpowiednim momencie, mój błąd – Próbowała mówić zdecydowanie. Szło jej to całkiem nieźle. Wydawało mi się, że bardzo chciała się dowiedzieć całej prawdy.- Tylko powiedz mi jedno.- wzięła głęboki oddech- Dlaczego mi wcześniej o niczym nie powiedziałaś?

- To nie są rzeczy, o których opowiada się ot tak. – próbowałam ratować jakkolwiek moje położenie, wiem, że miała racje.

- Nawet dla przyjaciółki? Myślisz, że mówienie o ciąży to też jest rzecz, o której się opowiada ot tak? Posłuchaj – mówiła już ciszej, bez pretensji – ufam ci, jak żadnej innej, nie mam przed tobą tajemnic, więc co jest powodem, że ty je przede mną masz? –

Nie wiedziałam co powiedzieć.

- Roksana, sama dobrze wiesz, jaką osobą jestem. Wiesz też doskonale, że ciąże u dziewczyn w naszym wieku szybciej się toleruje, w przeciwieństwie do tolerancji…- nie przechodziło mi to słowo przez gardło-homoseksualizmu. To nie miało tak wyjść, byś to zobaczyła.

- Bardzo dobrze, że to zobaczyłam. Nigdy bym się od ciebie tego nie dowiedziała.

- Nie no, kiedyś bym ci przecież to ujawniła.

- Kiedyś… Powiem tylko tyle. Naszej relacji ten fakt nie zmienia. Rozwieję wszelkie twoje wątpliwości. Zapewne myślisz, że jak wyszłaby na jaw twoja orientacja, zaraz zerwałabym wszystko, co nas łączyło? Nie bądź śmieszna. Jesteś olbrzymią częścią mojego życia. Tyle razy, ile się wypłakiwałam w twoje ramię, ile nasłuchałaś się moich bzdurnych problemów, nie licząc ile razy je rozwiązywałaś… a teraz? Mam cię przez to zostawić? – nie wiedziałam co powiedzieć. Jakby czytała mi w myślach i odpowiadała na bieżąco.

- Masz rację, przepraszam… Mam tylko jedno pytanie- nie mam pojęcia, dlaczego to powiedziałam.

- Tak?

- Łączy cię coś z Anką? Czy te wasze poranne batalie wzrokowe, mają zupełnie inne podłoże?- na jej twarzy ukazał się dziwny grymas. Zamurowało ją, wyglądała jak grecka rzeźba. Wzrok Roksany utkwił gdzieś daleko za oknem. Próby uchwycenia go raczej były niemożliwe.

- Być może…

- Miałyśmy nie mieć przed sobą tajemnic, pamiętasz? Zresztą chce mieć „czystą” i jasną sytuację co do tego. Więc?

- Dobrze...- westchnęła- Jej chłopak, jest ojcem mego dziecka…- walnęła prosto z mostu, bez chwili namysłu. Po wszystkim uśmiechnęła się do siebie. Objaw bezsilności, czy zadowolenie? Nie mam pojęcia.

- Czekaj, przecież powiedziałaś mi, że on zniknął!

- Widać nie, spotkałam go na imprezie mojej koleżanki.

- Mówiłaś, że nie chcesz mieć z nim nic do czynienia i znów? Z nim…?

- To nie takie proste – odpowiedziała z pewnym zmęczeniem w głosie niczym XIX wieczna dama. Dla mnie wszystko stało się jednym, wielkim, nieograniczonym kosmosem, którego nie jestem w stanie objąć rozumem. Pełno galaktyk, pełno gwiazd, planet… i cholera wie jeszcze czego. Wiem, że to z czym ona ma problem, jest dla mnie abstrakcją. Staram się to zrozumieć. Jedyny sęk w tym, że nie mogę zrozumieć motywów jej zachowań.

- Dobrze, w takim razie nie będę drążyć. Tylko ostatnie. Anka jest jego dziewczyną?- myślę, że koniec dopytywania to najrozsądniejsze wyjście, ale męczyło mnie to pytanie niepojęcie.

- Była… już od jakiegoś czasu ze sobą nie są. Ona nie jest… wiesz chyba…, nie?

- Kim nie jest? Jego dziewczyną?

- Nie udawaj, że nie wiesz… Ona nie jest lesbijką – zaśmiała się. Ta wiadomość dobiła mnie najkonkretniej, jak tylko mogła. Choć bardziej powinno mnie to zaskoczyć, niż dobić. Już nie raz w swoich burzliwych i toksycznych relacjach, zadawałam się właśnie z „normalnymi” laskami. Nic nowego, ale nie mam pojęcia, dlaczego właśnie ta informacja (niebrana przeze mnie wcześniej pod uwagę) tak bardzo zakotwiczyła się w świadomości.

- Wiem – rzuciłam krótko i bezsensownie, jakbym zaczęła lekko panikować.

- Ona chciała się na mnie zemścić. Zrobi wszystko, by oderwać każdą, ważną osobę mojego życia. Chce mnie z tym wszystkim zostawić samą, kompletnie samą. Robi to wszystko w ramach „odbicia” jej chłopaka. Głupia lub zakochana. Jedno z dwóch.

- To się staje nie na moją głowę. – po tym, co powiedziałam, zmieniła całkowicie temat. Chyba widziała moje zmieszanie i chciała dać mi czas, aby to wszystko przemyśleć. Dalsza część rozmowy spłynęła, jak zawsze na kompletne bzdury, które w większości wypływały mi z głowy w takim tempie, w jakim były chaotycznie rzucane w próżnię pokoju.

    Pożegnałyśmy się o 22.00. Taki mętlik w głowie, jaki obie mi zrobiły, był niedopisania żadnymi słowami. Szczerze powiedziawszy, znów byłam w punkcie wyjścia. Myślałam… ha byłam głupia! Po jednej nocy z w ogóle nieznaną mi dziewczyną zaczęłyśmy snuć dziwne plany. Co z tego, że mi się podobała? Może jestem wyłącznie zauroczona jej ciałem? Nie mniej jednak jedna zapewnia mnie, że pasuję jej, druga, że to zemsta. Zresztą skąd wiedziała, że znam Roksanę? Przecież nie rozmawiałyśmy o tym ani nie rozmawiałam z nią bezpośrednio o niej. Wracałam z kompletną bezsilnością... Czułam, że jedyne, na co mam ochotę, to dosłownie skończyć całe to zamieszanie. Kocham Roksanę, jak żadną inną, nie potrafię do niej wygasić uczucia. Nie chodzi tylko o wygląd. Ona ma charakter, znamy się długo, mam do niej olbrzymi sentyment i nie chcę jej stracić. Nawet jeżeli pozostaniemy na relacjach czysto koleżeńskich. Albo wierze jej z tego wszystkiego, albo ona chce mnie pogrzebać, dopinając swego. Ale po co? Z zazdrości? Z drugiej strony Anka, która mnie niesamowicie zaczarowała. Była moją odskocznią od problemów związanych z przyjaciółką. Być może nadal nią jest Zapowiadało się naprawdę ciekawie. Udaje, że jest homo? Po co? Czułam się jak pionek, którym raz rozgrywa Roksana, a raz Ania. Pytanie tylko, kiedy zostanę zbita, wypadając kompletnie z gry. Przerzucałam telefon w kieszeni. Niesamowicie kusiło mnie, by zadzwonić jeszcze do Anki. Co ona o tym wszystkim powie… Dziś nie chciałam tego wiedzieć. Praca i wieczne problemy natury już sama nie wiem jakiej, uczuciowej? Niezdecydowania?. Czasami chodziła mi myśl po głowie, by pójść do jakiegoś psychiatry, czy coś. Zresztą, sama dla siebie jestem najlepszym psychiatrą. Tak mi się na razie wydaje.

    Wróciłam do domu. Od razu skierowałam się do pokoju i walnęłam na łóżko. Nie wierzę, że jeszcze dziś przekonywałam samą siebie o tym, by zaryzykować jakimkolwiek uczuciem, do kogoś innego niż Roksana. A teraz? Najchętniej skoczyłabym z balkonu, by nie dręczyć się myślami. Zawsze myślałam, że samobójcy to kompletni idioci. Jeszcze, jak skaczą z powodu jakiejś nieudanej miłości… wydawało mi się to bardzo śmieszne, do czego prowadzi zakochanie. Teraz przy takim natłoku zaczynam ich rozmieć… Emocje, ba miłość potrafi zabić bardziej niż seryjny morderca. Najgorsza w tym wszystkim jest świadomość, że szybko o tym nie zapomnisz. Wszystko, co robisz, kręci się wokół niedomkniętych myśli. Sięgnęłam do szafki. Dobrze wiedziałam, co tam jest. Wyciągnęłam w miarę cicho, ciężką butelkę, nieskończonego w nocy whisky. Odkręciłam i z „gwinta” wypiłam kilka łyków. Po kilkunastu minutach zaczęło mi lekko szumieć w głowie. Czułam, jak wszelkie zło z dzisiaj, odpływa z każdą kroplą alkoholu. Chwiejnym korkiem, w egipskich ciemnościach pokoju, wymacałam klamkę od drzwi balkonowych. Wyszłam na zewnątrz. Noc, mimo deszczowego dnia była bardzo parna. W powietrzu unosił się dziwny zapach, mokrych cegieł i betonu. Świat jak nigdy wydawał się cichy i spokojny, a moje ruchy zgrabne i bezszelestne. Podeszłam do poręczy. Trudno było wyczuć odległość, w jakiej ona się znajduje, mimo że balkon ma może z dwa metry szerokości. Czegoś się złapałam. Wysunęłam się, spoglądając w dół.

czwartek, 16 lutego 2017

Krok z szafy cz. 5


Czasami warto po prostu sobie odpuścić. Może jest to najprostsze i najłatwiejsze wyście, ale kto powiedział, że zawsze trzeba poruszać się pod prąd. Najzwyczajniej w świecie dać sobie spokój i pozwolić na istnienie dwóch różnych światów, dwóch różnych myśli i dwóch różnych zachowań w jednym ciele. Zapaliłam papierosa. Dym powoli unosił się pod sufit. Pokój napełnił zapach tytoniu i mocnych, eleganckich perfum Anki. Zasnęła. Leżała najspokojniej w świecie, trzymając głowę na moim ramieniu. Wolną ręką wlałam kolejną porcję alkoholu. Ktoś z brzegu mógłby powiedzieć: czego ci jeszcze brakuje w życiu? Kobiety masz, spokój masz, pracę masz, jakąś marną, ale jednak wizję na przyszłość też. Może i tak. To wygląda ślicznie i pięknie, tylko z pewnej perspektywy. Gdyby zagłębić się w każdy z elementów oddzielnie, to praktycznie pozostaje nietknięty tylko aspekt pracy. Cała reszta nadaje się wyłącznie do poprawienia.

Myśli myślami. Noc spędziłam prawie idealnie, pod względem spania. Ciepło jej ciała i bliskość, sprawiała głupie wrażenie, jakbym znała ją od dawna. Jakby wczorajszy pierwszy raz z nią, nie był pierwszym razem, a cała ta sytuacja, kiedyś się już zdarzyła. Wtedy coś mnie tknęło. Czy nie chciałabym (nawet już nie w odniesieniu do niej) tak na dłużej? Budzić się i zasypiać tylko przy jednej kobiecie? Miałam idiotyczne wrażenie, że odszczekałabym słowa i myśli sprzed kilku godzin. Oby było to tylko wrażeniem. Gdzieś w ludziach, w głębi siedzi strach wewnętrzny, przed jakimikolwiek zmianami. Sądzą, że ich sposób odbierania świata jest najbardziej prawidłowy, niezmienny i doskonały. Ja też się tego obawiam. Brnięcie pod prąd przeciwko ludziom, rozumiem, ale brnięcie przeciwko nim i sobie? To zdecydowanie za dużo. Dlatego czasem warto pozostawić niektóre sprawy takimi, jakimi są. Dać sobie po prostu spokój...

Nie jest to żadną tajemnicą, że Anka podobała mi się fizycznie. Czyżby zaczęła też w inny sposób? Pierwsza myśl „to nie możliwe”, cofnięcie się do krótkiej refleksji sprzed chwili. Nie brnij przeciw sobie. Druga „nie daj się ponieść chwilowej słabości”. Wiem, pamiętam…, obiecywałam już nie raz, „nie zakochuj się, daruj sobie, to nie dla ciebie”. Cały czas, a gdyby się dłużej zastanowić to od dwóch lat, starałam się unikać takich sytuacji. Wpadłam tym samym w jednostronną wierność Roksanie, z którą i tak nie mogłam wiązać więcej niż „cześć”. Dopiero teraz dostrzegam, jak niesamowicie sztuczne myślenie miałam: „albo ona, albo żadna i koniec z miłością”. Na szczęście rozumiem bezsensowność tego zjawiska. Ania ma w sobie pewnego rodzaju lekkość, nawet pokusiłabym się stwierdzić, że frywolność. Brak jakichkolwiek zobowiązań, związków, czy układów między mną a Anką, staje się bardziej pociągający. Znam ją zaledwie (i niespełna) jeden dzień. Czuję już, jakby należała tylko do mnie. Fakt to głupie. Przywłaszczać sobie laskę. I co ja z nią zrobię? Prywatną zabawkę, kiedy mi się zechce? Coś w tym jest, ale jakoś mi jej szkoda.

Głupie (choć może lepiej tu pasuje słowo niestosowne) jest zaczynanie znajomości od łóżka. Zazwyczaj do niczego dobrego to nie prowadzi. Z drugiej strony jest  bardzo wygodne. Czemu wygodne? Komfort tego wszystkiego polega na tym, iż zawsze mam wybór. Albo zostawić to tak jak jest, albo ciągnąć w inną bardziej „związkową” stronę. Wymaga to intensywniejszego przemyślenia, w dużej mierze zależy to tez od osoby (jej charakteru, zachowania, czy dojrzałości) . Często tak jest, że  nie da się później żyć ze sobą na dłużej. To trochę jak połączenie dwóch takich samych puzzli.  Niestety, ale wydarzenia, z jakimi miałam do czynienia, w dużej mierze zmusiły mnie, do wmawiania sobie cały czas, że wszystko, co związane z miłością, jest już z góry skazane na porażkę. Łatwość odpuszczania? Nie, raczej zapobieganie takim sytuacjom na przyszłość. Nikt nikogo nie zrani, nie odrzuci, nie odtrąci i nie osamotni. Nie mniej jednak błądzi gdzieś przeczucie, że chyba muszę się tego , choć częściowo pozbyć. Próbować, lekko wypierać, by dać sobie, choć odrobinę szansy na coś więcej oprócz planów. Teraz gdy piękna kobieta śpi obok, wszystko wydaje się takie banalne i przewidywalne. Dzieje się to szybko, zbyt szybko, by mówić o zakochaniu a co dopiero o miłości. Pod wpływem wielu czynników (choćby bliskości) , które daleko mają się do zasad, jakimi ja się kieruję, odnoszę dziwne wrażenie braku kogokolwiek przy boku. Nie lubię i nie chcę w tym momencie robić sobie złudnych nadziei. Dziwnie jest samą siebie przekonać, że w jakimś stopniu mi na niej zależy. Chociażby tylko stricte przyjacielsko.

Mój budzik zadzwonił równo o 9.30. Podskoczyłam jak poparzona. Chwyciłam za głośnik telefonu, by stłumić jego przeraźliwy ryk (wierzcie mi, iż to nie mieści się w pojęciu hałas). Na szczęście Anka ani drgnęła. Wysunęłam lekko dłoń z jej uścisku i ze zwinnością węża, wyślizgnęłam się najostrożniej, jak potrafiłam z pościeli. Nawet po miękkim i puszystym dywanie stąpałam na palcach. Szukanie ubrań po chwili namysłu, okazało się bezsensowne. Więcej z tym hałasu niż pożytku. Delikatnie zamknęłam niesamowicie, (przynajmniej w tym momencie) skrzypiące drzwi. Od razu krok skierowałam do kuchni. Nie ma nic lepszego niż dobre śniadanie, prosto do łóżka, po udanej nocy. Trudno przychodziło mi myślenie co na nie zrobić. Szczerze powiedziawszy wczoraj, (chyba) z marnym skutkiem wychodziło nam rozmawianie o gustach kulinarnych. Były ciekawsze tematy…

Tak na marginesie, nie przepadam za gotowaniem. Robię to tylko wtedy, kiedy sytuacja mnie do tego zmusza. Z jakim skutkiem? Na pewno nieśmiertelnym. Wydaje mi się, że gotuję dość znośnie, jeszcze nikogo nie otrułam…, tak, wiem, jeszcze. Mniejsza z tym i tak nie mam zamiaru tego robić. Wybierzmy bezpieczną opcję usmażenia jajecznicy. Sięgnęłam do lodówki. Raz, dwa i pierwsze jajka poleciały na patelnię. W międzyczasie włączyłam radio, by przerwać ciszę skwierczącego białka. Wyjrzałam przez okno. Jak na porę ruch był całkiem niezły. Mając chwilę, między rzucaniem spojrzeń na świat, a smażeniem, udekorowałam sałatą talerz. Całość zaś przyozdobiłam rukolą (pamiętam ze wczoraj, że bardzo ją lubi). Było zielono i pięknie. Postanowiłam zrobić jej do jeszcze ładną, kolorową kanapkę. Nastawiłam kawę do zaparzenia i gofrownicę do rozgrzania. Która kobieta nie lubi słodyczy, a co dopiero deserów? Inaczej..., która kobieta nie lubi śniadań do łóżka?

Wszystko było prawie dokończone. Na tacy wylądowało „danie główne” i deser. Filiżanka z kawą nadawała temu wszystkiemu, idealny wygląd. Mój perfekcjonizm wziął górę. Prosty, ale nadal perfekcjonizm. Do zgrania tego wszystkiego czegoś mi brakowało. Dorzuciłam jeszcze „detal”, w postaci kilku artystycznie ułożonych truskawek. Wzięłam tackę i łokciem otworzyłam drzwi. Ciepłe i pachnące śniadanie położyłam na stoliku, tuż obok łóżka. Była godzina 10.20. Nie chciałam jej budzić. Postanowiłam pójść pod prysznic, z nadzieją, że zapach kawy postawi ją na nogi. Nigdy przedtem nie czułam się tak dobrze. Czemu? Czynników składowych było wiele. Chłodna woda opływała moje ciało, dodając mi zupełnie nowej energii. Świadomość udanej nocy, odepchnięcia od siebie myśli i rozterek związanych z Roksaną oraz fakt poznania intrygującej dziewczyny, był niesamowity. Tego humoru nic dziś nie powinno i raczej nie może zepsuć. Głupie uśmiechanie się do siebie w lusterku, często udawane, dziś było wyjątkowo szczere. Rozpierały mnie chęci do życia.

Wyszłam spod prysznica i owinęłam się w ręcznik. Wydawało mi się, że słyszałam dźwięk odstawianej filiżanki. Tak czy siak, musiałam iść do pokoju, by móc się w cokolwiek ubrać. Otworzyłam drzwi. Zauważyłam Ankę leżącą jeszcze na łóżku, ucztującą jak starożytni grecy z malowideł. Była ubrana w moją koszulę. Wyglądała fantastycznie… no i strasznie seksownie. Pasowała do niej długość ubrania, zakrywająca tylko w małym stopniu, jej koronkowe stringi. Spojrzała na mnie, obdarowując życzliwym, spokojnym uśmiechem. Był tak naturalnie wyjątkowy, a zarazem tak do niej niepodobny…

- Ślicznie to robisz- powiedziałam trochę rozproszona, całą tą sytuacją. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę stoję tylko w samym ręczniku, gapiąc się na nią jak idiotka. Chwila milczenia i obie wybuchnęłyśmy śmiechem.

- Dziękuję, kotku – odparła śmiało.- Robisz niezwykle dobre śniadania, chyba cię wynajmę. – oznajmiła- To bardzo urocze z twojej strony. Każda na to zasługuje, czy mogę czuć się wyjątkowo?

- Ależ nie ma za co. W sumie to możesz czuć się wyjątkowo. Czasem nie chce mi się samej sobie robić.– mówiłam, jednocześnie szukając w szafie czegoś do szybkiego narzucenia. Kątem oka nie mogłam odciągnąć wzroku i myśli od całej jej osoby…

- Naprawdę? – dopytywała. Staram się nie obracać. Skupić całą uwagę na poszukiwaniach. 
- No jasne, rzadko kiedy mam determinację. A co do tego wynajęcia, ja bym na twoim miejscu to przemyślała.- Po moich słowach wstała. Może coś źle powiedziałam, może nie powinnam dodawać „przemyśleń”. Fala wątpliwości zalewała mi głowę, w ułamku sekundy. Podeszła do mnie. Oparła dłonie na moich ramionach. Stałam lekko zszokowana. Tylko delikatnie dotknęła ustami mojej dolnej wargi, po czym objęła za szyję.

- Jesteś lepsza w każdym calu od mojego, byłego chłopaka – szepnęła – i seksownie wyglądasz w tym ręczniku. - klepnęła mnie po tyłku - Pójdę się odświeżyć- rzuciła frywolnie,  lekko się uśmiechając.

- Jasne idź, idź – odparłam w pośpiechu, odprowadzając ją wzrokiem. Zaraz zniknęła w korytarzu i tyle było z mego podziwiania. Trochę przerażało mnie to stwierdzenie z byłym chłopakiem. To, że go miała, jakoś zasadniczo odpychało mnie od wszelkich myśli pokroju, „próbuj szczęścia tutaj”. Może to dziwne i zbyteczne, ale uważam, że jak przeszłość wiąże ją z heteroseksualizmem, to być może ma wyłącznie predyspozycje do kobiet, a nie od razu orientację (w tym przypadku) biseksualną. Nie mówię o upodobaniach, czy coś. Nie mniej jednak miałam chwilę, by ogarnąć wszystko dookoła. W końcu wyciągnęłam z szafy pierwsze, lepsze ubrania. Padło na szerokie, treningowe dresy, z lekko opuszczonym klinem i białą bokserkę. Dość komfortowo się w tym czułam. Zerknęłam szybko na dzisiejszy grafik. Wolne... Jedyne, na co miałam ochotę, to trochę poćwiczyć. Cały czas nękało mnie uczucie, że przez alkohol i ostatni tydzień, mój tryb życia pozwolił na zbyteczne „zarośnięcie” tłuszczykiem. Nie cierpiałam tego uczucia. Być może było ono przesadne, ale bądź co bądź motywujące.

Tymczasem po 20 minutach Anka wyszła z łazienki gotowa, ubrana jak wczoraj w czerwoną kieckę. Miała ładnie upięte włosy i poprawiony makijaż. Wyglądała wulgarniej niż rano. Nie przeszkadzało mi to jakoś. 
- Wydaje mi się czy dzwoni twój telefon? - zapytała. faktycznie coś wibrowało w pokoju.

- Kurwa… - wyrwało im się. Wyłączył się. Zapomniałam naładować…

- Co ty już tam klniesz? - spytała.

- Nic, nic taka tam drobnostka. Niesamowicie wyglądasz- powiedziałam.

- Ty też, dopiero teraz widzę, jaką masz ładną figurę. Chyba ćwiczysz co? – zapytała. Brzmiało to dość poważnie, ale można było wyczuć z jej strony zainteresowanie.

- Tak, staram się troszkę o siebie zadbać w tym aspekcie – odparłam i dobrze wiedziałam, jak bardzo moja twarz stała się czerwona. Cieszyło mnie to w duchu, że zauważyła coś, co zazwyczaj chowam pod szerokimi ubraniami, ale z drugiej strony, jak ktoś zaczynał mnie chwalić, puszczałam niesamowitego buraka.

Nasza rozmowa trwała może niecałe trzydzieści minut. Luźna gadka, na "trzeźwo" przybliżyła mi znacząco jej osobę. Była o rok młodsza. Uczyła się w technikum. Mieszkała jakieś 2dwadzieścia minut drogi ode mnie. Wiem też, że trenowała taniec i interesowała się (co było po niej widać) fryzjerstwem i makijażem. Teraz nie wydawała mi się istną lalunią, czy typową blacharą na jeden lub dwa razy. Bardziej kreowała się na konkretną kobietą z konkretnymi pasjami. Może była prosta i przewidywalna w tym co robi, ale nie każdy musi być zaraz oryginalnym wyjątkiem, skaczącym nad głowy szarego społeczeństwa.

- Muszę się zbierać pomału – powiedziała.

- Rozumiem, może ciebie odprowadzę?

- Będzie mi miło, ale jeżeli nie masz ochoty…

- Mam! – przerwałam jej energicznie- jasne, że mam! – wyglądała na bardzo szczęśliwą, słysząc moją spontaniczną odpowiedź.

- Jejku, przy tobie czuję się bezpieczna i doceniona. Kobiety są fajniejsze.- rzekła, gdy ja przygotowywałam się do wyjścia, wiążąc buty.

- Cieszę się bardzo. A co do tych kobiet, to ja bym nie przesadzała. Czasem potrafią bardziej zaleźć za skórę niż nie jeden facet. – mówiłam, podnosząc się z kolana. Wykorzystywałam każdy moment, by prześledzić jej zgrabne nogi.

- Aj ty, widzę co robisz …- powiedziała jak matka do  niegrzecznego dziecka dobierającego się do słodyczy. Nie wiedziałam, czy w kontekście „nie rób tego”, czy odwrotnym. Wydaje mi się, że druga opcja bardziej pasuje, z uwagi, iż lubi być w centrum uwagi i pożądania. Stałam na przeciw niej. Złapała mnie za włosy i zaczęła „agresywnie” całować. Automatycznie ręka zjechała wzdłuż talii na zgrabną pupę. Nagle otworzyły się drzwi.

- Cześć Erwina, nie odbierałaś więc pomyślałam…- znajomy mi głos uciął się. W mgnieniu oka oderwałam ręce od Anki i spojrzałam w kierunku drzwi. Stała w nich zaskoczona Roksana, patrząc z niedowierzaniem na to wszystko.

- Ja tylko… zaraz wszystko ci... Tylko… - nie wiedziałam co powiedzieć. Ona schyliła głowę, jakby udając, że nic nie dostrzegła. Kiwała nią porozumiewawczo i odparła:

- Ok, nie przeszkadzam, zadzwoń. – powiedziała cicho. Obróciła się błyskawicznie i zbiegła po schodach.


czwartek, 29 grudnia 2016

Krok z szafy cz. 4



(+18)

   Kończyłam sprzątać stanowisko pracy. Wszystko było starannie ułożone jak przed rozpoczęciem imprezy. Każdy naokoło świetnie wie, że nie rzucę czegokolwiek, jeżeli tego dokładnie nie zrobię. Taka natura. Mniejsza z tym. Zdjęłam muchę. Z ulgą rozpięłam górny guzik koszuli. W klubie pozostała wyłącznie garstka najbardziej trzeźwych (bądź tych o mocniejszej głowie) osób. Pomału rozchodzili się. Organizator imprezy podziękował nam za pracę. Bardzo rzadko spotykałam się z takim gestem. Wyjęłam telefon, sprawdzając godzinę. 2.20. Wbrew pozorom, całkiem szybko udało się ogarnąć bar. Przeoczyłam fakt migającego światełka komórki… Dostałam sms’a. Myślałam, że napisała Roksana. Na szczęście autorką była mama. Pytała, dlaczego nie ma mnie w domu. Faktycznie nic jej nie mówiłam, że wybieram się do pracy. Oznajmiła mi także o swoim dwu dniowym pobycie na wsi. Streściłam jej krótko całą sytuację. Wsunęłam z powrotem telefon do kieszeni. Szybki rzut oka, czy wszystko w porządku. Klucze wzięte, komórkę mam, stoły ogarnięte i całe szkło wypucowane na błysk. Pożegnałam się machnięciem ręki z Wojtkiem, który jeszcze coś majstrował na zapleczu. Poprawiłam kołnierzyk koszuli. Nie specjalnie chciało mi się przebierać „na cywila”. Nie o tej godzinie. Wystarczyło chwycić za klamkę i przekroczyć próg klubu… Anka stała najspokojniej w świecie, zapalając fajkę. Myślałam, że była w takim stanie, iż zapomniała lub wzięła na żarty, naszą rozmowę przy barze. Byłam w błędzie. Szczerze powiedziawszy, w świetle padającym z ulicznej latarni wyglądała, jak ekskluzywna (ładnie mówiąc) pani lekkich obyczajów. Nie mniej jednak nie mówię, że źle. Całkiem przyjemny widok.

- Widzę, że skończyłaś pracę – oznajmiła , powoli się zbliżając. Miała naprawdę wspaniałą figurę. Całkiem szczupłe nogi, w czerwonych szpilkach, szerokie biodra i proporcjonalne do nich ramiona (nie wspominając już o nieziemskim biuście). Podeszła blisko… Delikatnie oparła dłoń na moim ramieniu. Lekko zsuwała ją wzdłuż szelek, łapiąc za spodnie tuż przy ich zapięciu. Wiedziałam czego chce. Jednak patrzyłam na to wszystko z lekkim niedowierzaniem i dystansem. Spoglądałam raz na nią przygryzającą wargę, a raz na jej dłoń, zjeżdżającą bez żadnych ograniczeń. Chwyciłam ją tuż przy talii, mocno dociskając do siebie. Chciała mnie pocałować. Coś mnie jednak podkusiło, by nie pozwolić jej tego zrobić. Jedynie lekko dotknęła ustami mojej szyi. To ją kręciło. Widać jak sam fakt niedostępności (w przeciwieństwie do niej) pozytywnie działał.

- Chodźmy do mnie – szepnęłam. Nie wymagałam potwierdzenia. Widok jej błyszczących z zaciekawienia oczu, w zupełności mi wystarczał. Szła równo, krok w krok, trzymając mnie pod rękę. Całą drogę nawijała, jak dobrze się bawiła. Jakoś szczególnie mnie to nie obchodziło. Milczałam, od czasu do czasu potakując. Dobrze wiedziałam, czego od niej oczekuję. Ona zapewne też. Nie było to z resztą żadną tajemnicą. Nie mniej jednak miałam (może mylne) wrażenie, że pomału trzeźwiała. Tak, pamiętam swoją zasadę "nie bierz się za trzeźwe, bo one więcej pamiętają”. Pieprzyć zasadę. Widok Roksany i jej cudownego (zapewne następnego) „znajomego”, jest wystarczającym wytłumaczeniem, dlaczego tak, a nie inaczej myślę. Zresztą, czy ona ma coś wspólnego z moim dotychczasowym zachowaniem? Robię to, co robiłam. Dobrze mi z tym.

Byłyśmy pod klatką. Usilnie cały czas próbowała mnie pocałować. Nie chciało mi się przyprowadzać jej do porządku. Lekkie cmoknięcie w usta zaspokoiło chwilowy zapał. Otworzyłam drzwi. Wchodziłyśmy po schodach. Stąpałam tuż za nią, by móc napawać się jak najdłużej jej konkretnym, seksownym tyłkiem, którym niebanalnie kręciła. Fascynował mnie każdy, najdrobniejszy ruch bioder. Na sam widok przez głowę przetaczała się tona fantazji z nim związanych. Grunt to nie dać tego po sobie poznać. Poprawka, grunt to nie dać siebie poznać…

   Otworzyłam drzwi. W domu panowała kompletna ciemność. Rodzice zgodnie z sms'em udali się na wieś. Teraz należała tylko do mnie. Nie zdążyła przejść całkowicie przez próg, a w mgnieniu oka powędrowała wprost do moich ramion. Zaskoczona pierwszym, naszym całowaniem droczyła się, lekko odpychając mnie od siebie w głąb korytarza. Lubiłam dominować. Takie drażnienie działało na mnie, budząc pomalutku wszelkie, władcze instynkty. Chwyciłam mocno jej nadgarstki, przykuwając do ściany. Teraz nie mogła się bronić. Impuls ten dał miły efekt, w postaci lekkiego odchylenia głowy do tyłu. Palce zatopiłam w czarnych, długich włosach. Wiedziała, kto dziś będzie rządził. Kręciła ją moja pewność, a mnie to, że się oddaje bez większych oporów. Oddaje w dobrym tego słowa znaczeniu. Sytuacja z każdym pocałunkiem stawała się bardziej namiętna. Grzecznie trzymała dłonie przy ścianie, podczas gdy moje bez konkretnego celu błądziły po sukience. Słyszałam coraz szybszy, cięższy i głośniejszy oddech. Dłonie Anki oderwały się od ściany. Powstrzymywała się od tego, by nie dotknąć mnie. Trzymała je bardzo blisko mego ciała, prosząc o pozwolenie. Za chwilę powędrowały na kark, jadąc coraz wyżej, w stronę włosów. Czułam, jak rozpada się mój "samuraj”. Zatapiała mocno zakończone pazury, w bujną górę, od czasu, do czasu gładząc wygolone boki. Chwyciłam ją za fajnie, zaokrąglony tyłek. Jedno, pewne i mocne ściśnięcie... Bordowe szpony utkwiły gdzieś w pobliżu moich łopatek. Bez żadnych hamulców, ciągnęła je wyżej w stronę karku. Zostawiała przyjemnie bolesne zadrapania, które w minutę przybierały krwisty kolor. Obiema dłońmi objęłam jej pośladki. Wzięłam na ręce. W chaotycznej fali całowania kątem oka zorientowałam się, że drzwi wejściowe były lekko uchylone. Zatrzasnęłam je w pośpiechu nogą. Przekręciłam łucznik. Niosłam pewnie moją zdobycz. Usiadłam na łóżku. Siedziała na mnie okrakiem, a jej kiecka podjeżdżała coraz wyżej. Wsunęłam rękę, delikatnie podsuwając wyżej czerwony, aksamitny materiał. Jej język intensywniej bawił się z moim. Czułam, jak w ciemnościach szukała w pośpiechu guzików koszuli. Flirtowała z każdym osobno. Rozpinając niezwykle kusząco, co jakiś czas, zdecydowanie przyciągała do siebie owinięte wokół dłoni szelki. Moje dłonie powędrowały na zapięcie sukienki. Usłyszałam miły dźwięk rozsuwanego zamka. Została tylko w bieliźnie. Popchnęła mnie lekko na łóżko. Rozchyliła rozpiętą koszulę. Zbliżyła pełne, czerwone od szminki usta, do moich lekko wystających żeber. Zaczęła je całować, delikatnie gładząc ręką (całkiem przyzwoicie umięśniony, jak na dziewczynę) brzuch. Robiła to z cholernie, niesamowitym wyczuciem. Każda sekunda nakręcała i podniecała coraz bardziej. Nie można było pozwolić jej na zbyt wiele. Wydawało mi się, że z każdym pocałunkiem czuła przewagę. Chwyciłam mocno jej nogi, tuż pod kolanami, przewracając się na brzuch. W mgnieniu oka znalazła się pode mną. Podniosłam się. Ściągnęłam koszulę. Zdjęłam stanik. Patrzyła na mój każdy, najdrobniejszy ruch. Robiła to perfidnie, dając mi do zrozumienia, że to ją kręci. Oparłam się wygodnie na rękach. Całowałam jej szyję. Odchyliła głowę do tyłu. Zeszłam na obojczyk. Każdy dotyk rozpieszczał ją coraz niżej, coraz śmielej i coraz intensywniej. Miała na sobie seksowną, dopasowaną bieliznę. Nic nie mogło stanąć mi na przeszkodzie, by ją z niej ściągnąć. Dla własnej wygody podniosłam się raz jeszcze, odpinając szelki. Zdjęłam spodnie, zostając w samych bokserkach. Usiadła na łóżku. Postanowiłam zrobić to samo, ale tuż za jej plecami. Rozpięłam biustonosz. Dłońmi masowałam jej piersi, zataczając okrężne ruchy. Kółka stawały się coraz mniejsze. Położyła się na plecy, cicho wzdychając. Wsunęłam dłoń między jej uda, robiąc sobie miejsce. Położyłam się między nie. Ręce zastąpiłam językiem. Czułam, jak kręci się pode mną. Doprowadzało mnie to do przyjemnego szaleństwa. Pokój wypełniał się miarowym pojękiwaniem. Paznokcie przecinały mi wzdłuż i wszerz plecy. Przycisnęłam jej ciało mocno do siebie. Czułam na bokserkach, jak bardzo jest mokra. Schodziłam niżej. Każdy pocałunek złożony na jej ciele wyginał ją delikatnie ku górze. Ręka przesunęła się na koronkowe majtki. Nie zdejmowałam ich. Jedynie zupełnie „przypadkowo”, od czasu do czasu, przeciągnęłam po materiale. Zaczęłam gładzić jej uda.

-Błagam cię- mówiła pojękując – ściągnij mi je... – nawet w takich sytuacjach, ogarnia mnie bezwzględna szczerość myśli. Jeżeli mam ją teraz uwzględnić, to jej prośba hmm w sumie to błaganie było dla mnie, jak najbardziej do spełnienia. Brzmiało jak żywcem wyjęte z przeciętnego pornola. Nie mniej jednak zdjęłam je bardzo szybko. Mój język powędrował na ich miejsce. Figlarnie bawił się z nią. Zataczał przeróżne figury, ze zmienną szybkością, raz z większym, a raz z mniejszym naciskiem. Czułam jej dłonie na włosach. Chwyciły mnie cholernie mocno. Samo słuchanie pojękiwań i pokrzykiwań Anki dawało przyjemne wrażenie, że skończę szybciej niż ona. Coraz intensywniej się wywijała. Była gorąca i niesamowicie mokra. Przestałam na chwilę, podsuwając się wyżej. Pociągnęła mnie z powrotem za włosy, między swoje nogi. Nie chciała, dobrze wiedziałam, że nie chciała bym przestawała. Delikatnie zaczęłam dotykać ją kciukiem, masując tak, by nie przeszkadzać językowi. Czując jej coraz śmielsze poruszanie biodrami w górę i w dół, postanowiłam powoli, ale mocno go wsunąć. Przez chwilę miałam uczucie, że tona igieł katuje mi barki. Mogłam kątem oka obserwować, jak odreagowuje przyjemność. Podsunęłam się wyżej, dokładając drugi palec. Poddawała się. Jej nogi mocno mnie oplotły. Przeszył ją dreszcz. Czułam go na sobie. Trwała w tym jeszcze kilka sekund, wbijając bordowe szpony. Zęby zacisnęła na moim ramieniu. Po kilku sekundach zwolniła uścisk… Podniosłam się z rozgrzanego ciała, przez chwilę patrząc na jej nagość. Oto prosiła się przez cały wieczór. Najprzyjemniejszy widok, jaki mnie zadowalał.

- Zuch dziewczyna…- powiedziałam. Zapewne zabrzmiało to tak, z jaką intencją było wypowiedziane. Nie mniej jednak kojarzyło mi się to z „pogłaskaniem” i pochwaleniem.

-Byłam bardzo niegrzeczna, że na to zasłużyłam?– zapytała. Nawet po udanym zbliżeniu znów zaczynała flirtować. Miała w sobie coś takiego, inaczej, miała coś takiego w sposobie mówienia, że wydawało mi się, że jest aktorką porno. Wszystkie teksty rodem z gazetek Playboy'a lub tanich erotyków kupionych w osiedlowym kiosku.

- To raczej nagroda, a nie kara. – odparłam. Wstałam z łóżka. Wciągnęłam leżące na szafce spodenki. Ona zaś leżała i widocznie napawała się chwilą… taka piękna i naga w kłębach pościeli.

- Masz śliczne plecy- odparła z uśmiechem, gdy ja przyniosłam dwie szklanki z lodem i moje ulubione whisky. – Takie podniecające, lekko umięśnione… Choć tu na powtórkę- mówiła, akcentując każdy wyraz. Raz spraw przyjemność kobiecie, a będzie chciała więcej. Fakt, może nasza wspólna zabawa trwała koło 40 minut. Nie mniej jednak nie mogę się oddać namiętnościom, bo ona sobie tak chce. Takie „choć na jeszcze jeden raz” to zdecydowanie za dużo, jak na laskę, którą znam kilka godzin.

- Jeszcze się nie wybawiłaś? – zapytałam, z lekką nutą rozbawienia w głosie. Zaśmiała się. Usiadła na łóżku. Nalałam złocistego napoju i zapaliłam papierosa. Co jakiś czas wyjmowała mi go z ust, zaciągając się. Rozmawiałyśmy przez chwilę. Nawet nie zorientowałam się, kiedy zasnęła. Miałam bardzo mieszane uczucia po tym wszystkim. Cały czas błądziła myśl „za kogo bierzesz odwet?”. Za nikogo… Tak chciałam, by brzmiała odpowiedź. Wmawiam ją sobie i jest mi z tym dobrze. Czasem mam głupie wrażenie, że całe życie coś przed sobą ukrywam i coś sobie wmawiam.

    Nie szkoda mi wykorzystanej Anki? A gdzie moje sumienie? A jak ją skrzywdzę? Szczerze… wątpię. Ja jej na siłę do łóżka nie ciągnęłam. To jest głupie prawo młodości i chęci eksperymentu. Brak myślenia, brak świadomości konsekwencji. Liczy się chwila, przelotna przyjemność i podobnie ulotna kontrola nad tym wszystkim. Jeszcze wczoraj chodziło mi po głowie, by z tym skończyć. Skończyć z wieczną zabawą. Skończyć z myśleniem „mogę mieć każdą, o ile tylko zechcę”. Niestety błędne koło grzechu się zatacza. Ono po prostu lubi się zataczać… Im więcej i im dłużej się w nim kręcisz, tym masz większą ochotę na to, by w nim pozostać. Ba! Pomóc mu się toczyć coraz intensywniej. Siła odśrodkowa wyrzuca myślenie, sumienie, sentymenty i uczucia. Najsilniej trzyma się pożądanie i namiętność. To trochę jak z karuzelą. Raz się przejedziesz i wciąga na całego. Pocieszające jest to, że kiedyś (mam taką nadzieję), aż mnie zemdli, jak zechcę dalej jeździć. Stanie się nudna, powtarzalna i kompletnie bez większej przyjemności. Nie będę mogła na nią spojrzeć. Teraz jest mi to obojętne. Nie mniej jednak skrycie (i jednocześnie nie chcę w to wierzyć, ale) wierzę, że sama prędzej, czy później się zatrzyma. To okropne, że w jednym człowieku mieści się tyle sprzeczności, że nie wiadomo, który kurs obrać.





środa, 28 grudnia 2016

Krok z szafy cz. 3



Obudziłam się wypoczęta. Wtorek mogę więc zaliczyć do najbardziej udanych dni. Tak naprawdę dopiero się zaczyna, ale to, że się wyspałam kwalifikuję do sukcesów, jakie rzadko mi się zdarzały w ostatnim tygodniu. Wczoraj jeszcze raz na spokojnie i bez emocji przemyślałam sytuację z Roksaną. Postanowiłam raz na zawsze dać sobie z tym spokój. Szczerze powiedziawszy nie chce mi się liczyć ile razy przejechałam się na takich zakochaniach lub popadaniu w friendzone. Temat zamknięty. Podsumowując- wielka strata czasu, który mogę o niebo ambitniej wykorzystać. Bujanie się z prawa na lewo, między ciężarnymi a niezdecydowanymi, wymaga za dużo uwagi. Nic dobrego zazwyczaj z tego nie wychodzi. Nie odwrócę się od Roksany, nie zostawię jej z tym wszystkim. Żalu się wyzbyłam. Bo jakim prawem mam go mieć? Sytuację zaakceptowałam taką, jaka jest. Czasu nie cofnę. Nawet jakbym mogła nie zrobiłabym tego. Skąd taki zwrot akcji? Czasem po prostu trzeba nabrać nieco obiektywizmu i realizmu w myśleniu. Wiele osób uważa taką decyzję za psychicznie trudną i wymagającą długiego okresu "powracania do siebie. Ja jednak wierzę, iż jest to tylko kwestia przyzwyczajenia. Tak, wyrobiłam zdolność do przekonywania samej siebie o niewłaściwości moich zachowań i decyzji. Stąd też być może pojawiła się we mnie obojętność na związki i długie miłości. Wbudowałam w siebie wajchę "kochaj lub "przestań kochać. Teraz ja steruję nią według swoich potrzeb. Z jednej strony naprawdę świetnie jest to kontrolować, z drugiej mam świadomość, że za szybko będę podejmować rezygnację, ze zrobienia kroku naprzód wobec pewnych osób. Mówiąc w skrócie, pozbawię siebie samą szansy, choćby spróbowania. Wiem, że bariera ochronna kiedyś pęknie. Nic nie jest trwałe. Nawet jeżeli jest to coś niematerialnego, wykreowanego na ideał przez nas samych. Wystarczy chwila słabości. Dosłownie sekunda. Obiecuję sobie wtedy powtarzać, realizm, realizm i jeszcze raz… pieprzony realizm.

    Stąd w większej części wynika mój styl życia. Ma dosłownie (z góry przepraszam) wyjebane na opinię większości ludzi. Nie da się? Oczywiście, że się da. Wszystko w tym życiu, podkreślam raz jeszcze jest masą niczego innego, jak przyzwyczajeń i nawyków. Jak ktoś non stop wpaja nam, że „źle jak ludzie cię obgadują, rób wszystko, by tak nie było”, zaczynamy to robić. Później czynność ta powtarzana za każdym razem staje się przyzwyczajeniem… a w dalszej perspektywie czasowej nawykiem. W najgorszym wypadku przerodzi się w obsesje… Nie mniej jednak, wracając do tematu stylu bycia, alkohol, papierosy, kobiety, imprezy… Wszystko to wymienione ciągiem, bez zastanowienia. Jedyne, co pozostało w miarę "rozsądne i grzeczne to praca. Mam 18 lat, nie studiuję, (zrezygnowałam z tego, ale za to tyram, jak mogę w robocie. Jakby na to nie patrzeć, w jakiś sposób graniczy ona z tym co robię poza nią. Stanie za barem (w klubie) i robienie drinków…nic ambitnego, nic odkrywczego, ale daje mi to jakąś ukrytą satysfakcję i zajęcie. Jedyny minus, jaki w niej (na razie) dostrzegam, to fakt poznawania masy ludzi. Nie specjalnie za tym przepadam z uwagi na to, że później staję się zbyt rozpoznawalną osobą.
     Tak czy siak, wstałam o 9.00, poszłam do kuchni i zrobiłam kawę. Dom był pusty. Każdego gdzieś wywiało, ku mojemu zadowoleniu. Podkręciłam radio. W tonie wiadomości recytowanych przez redaktora wpatrywałam się w okno. Otworzyłam je. Fala chłodnego i orzeźwiającego powietrza zalała moje ciało. Wśród dosyć gorących i parnych, sierpniowych dni, rozkoszowałam się chwilą. „Brutalnie” czynność tą przerwał mi sygnał sms’a z sąsiedniego pokoju. Przemaszerowałam tam i zaczęłam odkopywać telefon z masy pościeli. Napisała Roksana… "Nie mogę się do niego dodzwonić, nie odbiera. Poczułam się jakoś dziwnie. Nie miałam ochoty o tej całej sytuacji znowu słyszeć, rozmyślać i rozwiązywać jej problemu. Wybrałam opcję: (ładnie mówiąc) „priorytet: na razie daj sobie spokój”. Tak, to jest sukowate. Wiem i pamiętam, że obiecałam jej pomóc w każdej nawet najgorszej sytuacji. Nie odchodzę od tego, tylko lekko ograniczam. Jak to mówią ludzie, jak sobie pościelisz tak się wyśpisz. Też powinna się nad tym zastanowić, a nie wskakiwać pierwszemu lepszemu do łóżka. Cóż powiela mój błąd. Tylko że z większym skutkiem. Ponad to będąc po tej drugiej stronie barykady, czyli stronie „wykorzystanej ofiary”. Eh wymyślę coś w biegu i powiem Roksanie, że spałam… czy coś jak zapyta, czemu jej nie odpisałam. Szczerze powiedziawszy zaczyna mnie to lekko przerastać. Mimo tego, iż przetłumaczyłam sobie kilka rzeczy, niemożność bycia z nią wciąż bolała. Za zastępczego tato-mamo-ciocię robić nie będę i co najważniejsze nie zamierzam. Chyba że coś drastycznie się zmieni. Nie mniej jednak odsunęłam od siebie telefon. Nie minęła minuta. Słyszę, że ktoś dzwoni. Dźwięk ten o mało nie przyprawił mnie o zawał. Gorąca kawa wylądowała gdzieś na spodenkach. Tona przekleństw cisnęła się na usta. Mimo to pobiegłam odebrać. "Błagam, błagam na wszystkie świętości tego świata niech to nie będzie ona”.

- Halo – spytałam niepewnie. Był to numer, którego nie miałam zapisanego w komórce.

- Witam, z tej strony Skutnicki – powiedział basowy, męski głos. Kamień spadł mi z serca. Dzwonił szef. – Słuchaj wiem, że miałaś iść do pracy dopiero jutro, ale dziś, dosłownie w biegu dostałem duże zamówienie. Chodzi o imprezę urodzinową na blisko 100 osób. Jeden barman nie da rady. Jesteś dziś bardzo zajęta? Dałabyś radę pomóc Wojtkowi?

- Tak nie za bardzo – odpowiedziałam bez entuzjazmu. Po prostu nie chciało mi się dziś specjalnie tam iść.

- Błagam cię, Erwina dam ci dwa dni wolnego i premię do wypłaty! Tylko przyjdź, bo dosłownie nie mam do kogo dzwonić! – jego bas przekształcał się w sopran, a moja litościwość dla "nie mam do kogo dzwonić nakazała mu powiedzieć tylko jedno.

- Dobrze będę, na którą ?

- Jesteś niesamowita, na 18.00 - dodał z uradowaniem w głosie, po czym się rozłączył. Aż samo cisnęło się na usta powiedzieć po prostu wiem, jestem niesamowita, ale to byłoby lekkie przegięcie. Cóż miałam dziś plany typowo kanapowe, z dobrym filmem i czymś konkretnym do jedzenia. Ktoś mądry kiedyś powiedział, by niczego nie planować. Od dziś zgadzam się z tym w stu procentach.

    Przez cały dzień do godziny 17. 30 ciągałam się po domu, z kanapy na kanapę. Co jakiś czas ogarniając część siebie. Nie pójdę przecież na imprezę tak, jakbym wyszła przed chwilą z łóżka. Jakiś standard musiał być zachowany. Wracając do tematu pracy, mój szef dobrze wiedział, że żadne sukienki i spódnice nie wchodzą w grę. Doceniał fakt, iż jestem niezła w tym co robię i uznał, że strata pracownika przez taki banał byłaby naprawdę bezsensowna. Szanuję jego sposób myślenia. Z resztą, do kogo by dzwonił w kryzysowych sytuacjach? Jaki naiwniak zgodziłby się pracować, jak na kiwnięcie palcem?

  Wcisnęłam się w białą koszulę. Wyprasowałam czarne, lekko opięte u nogawek spodnie, zaczepiając do nich szelki. Oczywiście Skutnicki nie podarowałby mi, (z resztą, jak dla każdego barmana, barmanki i kelnerki), gdybym nie założyła muchy. Był to coś może nie oryginalnego, ale charakterystycznego dla naszego klubu. Czasami miałam wrażenie, że dodawał on nieco gracji w tym całym rozrywkowym zamieszaniu, jakie tam panowało. Związałam włosy w pospolitego "samuraja, lekko przylizując z każdej ze stron. Przekręciłam drzwi i poszłam. Miałam przez całą drogę jakąś niesamowitą chęć na papierosa. Zapalić… nie, to nie wchodziło w grę. Szef nie znosił tego. Podobnie jak podpijania w pracy, czy oszukiwania na zawartości alkoholu.

Schodziłam lekko krętymi schodami w dół w stronę drzwi klubu. Na razie było cicho, ale lada moment (może kwestia godziny) i mieli pojawić się pierwsi goście wraz z solenizantem. Od razu kroki skierowałam za bar, gdzie stał od kilku minut Wojtek.

-Cześć Erwina, bosko dziś wyglądasz! – powiedział. W sumie nie wiedziałam, czy się ze mną droczy, czy mówi poważnie. Zresztą moje relacje z Wojtkiem były jak najbardziej poprawne. On z poczuciem humoru, rzucający na prawo i lewo sarkazmem, podobnie jak ja. Nie dziwiło więc nikogo, dlaczego świetnie się dogadujemy.

- Cześć, a ty co się wystroiłeś, jak na własne wesele? – zapytałam, a on od razu wybuchnął śmiechem.

- Wyglądasz tak samo idiotko – rzucił wychodząc na magazyn. Tym razem oboje mieliśmy powód do chodzenia, jak to często mawiał „z bananem na gębie”.

- Tak to fakt. Chodź polerować szklanki, to robota idealna dla ciebie.- oznajmiłam. On w odpowiedzi na moją docinkę udawał obrażonego, aż do przyjścia klientów. Przez cały ten czas zdążyłam przygotować swoje stanowisko pracy, uzupełniłam brakujące alkohole. Byłam tak zajęta tym co robię, że nie zauważyłam, kiedy pojawiła się pierwsza partia gości.

     Do godziny 21 zdążyłam zrobić tyle drinków, jak nigdy dotąd nie zdarzyło się na żadnej imprezie. Z Wojtkiem wyszliśmy na moment uzupełnić na bieżąco brakujące produkty.

- Skocz na dół po cytrynę.- powiedziałam. Kiwnął porozumiewawczo głową. – Tylko nie dwie, trzy, jak wtedy, tylko tyle, ile dasz rady wziąć! – krzyknęłam. W tym czasie poszłam po wódkę. Wzięłam ją i ostrożnie wysunęłam się z magazynu. Przez chwilę nie mogłam uwierzyć własnym oczom… Omal nie upuściłam butelek… Tam była Roksana! Tańczyła z jakimś gościem! On ją… On ją perfidnie obmacywał… Szczerze wątpię, że się znali. Bynajmniej tak to nie wyglądało. Teraz nie mogłam oderwać od nich wzroku. To uczucie było nieporównywalne do żadnego innego dotąd. Boże, czułam jakby ona mnie zdradzała. Jak ja chciałam być na miejscu tego gościa, jak ją namiętnie całował. Przecież mówiła mi, że z nikim już…, że ma dość jak na razie, a teraz? Nie, tego nie można było wytłumaczyć upiciem, bądź chwilowym „zapomnieniem się”. Głupio się było przyznać, ale mam wrażenie, że się zrobiła nieco "puszczalska".

- Erwina wszystko ok.?- zapytał Wojtek. Zadziałało to na mnie jak uderzenie młotem. Nie mam pojęcia ile stał za mną i się temu wszystkiemu przyglądał.

- Jasne, jasne tak jakoś…- próbowałam logicznie wytłumaczyć całą tę sytuację.

- Znasz ją?- zapytał, stojąc obładowany cytrusami po sam czubek nosa.

- Nie, właściwie to wydawało mi się, że to moja znajoma i tak patrzę i nie mogę jakoś ni jak skojarzyć, wiesz to przez to światło chyba, ciemno, słabo widać, a tyle ludzi… - dopiero po jakimś czasie zdałam sobie sprawę, jak bezsensowny był ten potok słów. Przez cały wieczór prosiłam Boga w duchu, by nie podchodziła do baru…. Tak cholernie starałam się o tym nie myśleć i skupić w dwustu procentach na pracy. Zresztą co mnie to interesuje. Niech robi co chce. Później znów przyleci z płaczem. Niestety jestem w tym aspekcie bezsilna. Może to i lepiej dla wszystkich. Przez cały ten czas nie zauważyłam siedzącej od jakiegoś czasu dziewczyny. Wydawało mi się, że jest lekko podpita. Naokoło niej stały 4 kieliszki po szotach. Musiał ją obsługiwać Wojtek. Nie przypominam sobie, by była to moja robota. Miała wciśniętą głowę między dłonie. Przez moment myślałam, że już zgonuje.

- Przepraszam, wszystko w porządku? – zapytałam. Czarnulka podniosła śliczne, ciemne oczy. Patrzyła na mnie przez moment, jadąc od samego czubka włosów, po szelkach do miejsca na, które pozwolił przysłaniający mnie bar. Miała niesamowicie zaciekawione spojrzenie. Przez jakiś czas się wahała, wydawało mi się, że chce coś powiedzieć. Być może pomyliła mnie z Wojtkiem.

- Tak, chybbba, jak najbardziej. Fajnie wyglądasz… Tak nietypowo. Zrobisz mi drineczka? Proszę tylko jednego, błagam, zrób mi drinka, najlepiej… czekaj, moment, powiem ci nawet jakiego, tylko przypomnę sobie… ach tak, tak zrób mi Malibu… ale takie, jakiego jeszcze nie piłam – plątała się w słowach. No cóż, nie zaprzeczyłam ani razu przy jej monologu, więc nie wiem skąd te błagania. Nie wiem też czemu podjęłam wyzwanie zrobienia "niesamowitego drinka. Cały czas rozmawiałyśmy o kompletnych bzdurach. Zagadywała mnie. Zbiło mnie to lekko z tropu, gdyż laski zazwyczaj lubią być zgadywane. Mówią dopiero wtedy, gdy się na coś skarżą. W międzyczasie rzuciło mi się w oczy, kilka szczegółów na przykład, że jest za mocno pomalowana, ale ładna. Jakoś mnie kusiła. Zresztą jak każda niczego sobie kobieta. Szybko zrobiłam jej drinka o smaku kokosa i mango. Podałam w wysokiej szklance z lodem. Żółty trunek powędrował w delikatne dłonie dziewczyny. Zauważyłam, iż ma bordowe, długie paznokcie.

- Jejku, jaki on przepyszny – rozkoszowała się, pijąc alkohol przez czarną słomkę. – Znasz się na rzeczy. Na czym jeszcze? – zapytała bardzo kokietujący sposób, poprawiając się na siedzeniu. Robiła to w taki sposób, że jej i tak mocno wydekoltowana sukienka odsłoniła jeszcze mocniej, spory biust. Miałam wrażenie (i nie było ono mylne), że nasza początkowo bezsensowna gadka przeradzała się w lekki i przyjemny flirt. Tego mi brakowało, rozmowy bez większego zaangażowania uczuciowego.

- Cieszę się, że ci smakuje. Hmm znam się jeszcze na kilku rzeczach, ale to już wybiega poza pracę.- Cóż widok obściskującej się Roksany dał mi do zrozumienia, że nie mam co sobie żałować, a jak nadarzyła się dobra okazja, by choć porozmawiać z delikatną nutą podrywu… czemu by sobie tego odmawiać?

- Jesteś tajemnicza, mało o sobie mówisz, podoba mi się to…- mówiła coraz ciszej. Ja obdarzyłam ją tylko lekkim uśmiechem.

     Tak, piękna i nieznajoma czarnulka, spędziła przy barze, nawijając mi o swoim życiu następne 3 godziny. Dzięki temu dowiedziałam się, że typek, z którym baluje Roksana to nikt inny, jak chłopak Anki (tak miała na imię flirtująca ze mną panienka). Cóż przynajmniej były chłopak. Ponadto opowiedziała mi tyle rzeczy, że chyba nie jestem w stanie powtórzyć nawet kilku. Trudno w nie wierzyć i ufać, że mają pokrycia z rzeczywistością. Mówiła mi, tylko o szczegółach tak, że w większości nawet nie wiem, o czym z nią gadałam. Ten natłok informacji mnie przerastał. A co z Wojtkiem? Ah, Wojtek zapomniałam o nim. Był zajęty pracą i „uszczęśliwianiem” koleżanek. Mam tu namyśli się wyłącznie procenty… Mieliśmy bardzo dużo zamówień. Piwo lało się bez końca. W międzyczasie serwowaliśmy kolejne litry drinków dla konkretnie już podpitych nastolatków. Zdawało się nie być końca. Pili, pili i pili… Lokal był wynajęty do godziny 2.00 i tylko tą wiadomością żyłam. Musiałam jeszcze wypolerować szkło. Nawet nie zwróciłam uwagi, jak Anka poszła tańczyć ze swoimi znajomymi. Tak, robiła to cholernie dobrze, każdym najdrobniejszym ruchem w opiętej, czerwonej kiecce zachęcała…, bardzo zachęcała. Dreszcze przeszły mi po ciele. "Praca, dziewczyno praca! powtarzałam, jak robot w głowie. Czarnulka intensywnie interesowała się tym, czy spostrzegam jej seksowne ruchy, czy nie. Chyba zorientowała się , że oderwałam od niej wzrok. Podeszła (niby zupełnie przypadkowo) do baru.

- O której kończycie?

- Lokal wynajęty do 2.00

- To świetnie, za 10 minut kończysz pracę – oznajmiła, ja zaś kiwnęłam tylko głową porozumiewawczo. Stanęła na palce wychylając się za bar. Złapała mnie za szelki i przyciągnęła do siebie na tyle, jak bardzo pozwalał jej blat. Zbliżyła pomalowane na czerwono usta, do mojego ucha – Ale kończysz ją tylko i wyłącznie tu…- szepnęła tajemniczo. Nie zszokowała mnie tym stwierdzeniem. Mogę uznać, że była wyłącznie podpita i najwyraźniej chętna...

Krok z szafy cz. 2



Dziś zdecydowanie nie jest dane mi pospać. Natłok myśli, szum ulicy…. To wszystko cholernie mnie drażni. Dajcie mi wyłączyć mózg, choć na 3 godziny, o więcej naprawdę nie proszę. Patrzę w śnieżnobiały (w tym świetle) sufit, co chwilę przecinany padającymi z firanki cieniami. Któryś dzień nie przespany z rzędu. Przerzucę się chyba na nocny tryb życia… Zamknęłam oczy. Kilka głębokich wdechów. Pomału zaczynał wypełniać mnie spokój. Krok po kroku, ale z powodzeniem…Nagle głośny dzwonek telefonu wyrwał mnie brutalnie z chwili odpoczynku. Wyciągnęłam się jak tylko potrafiłam, by po niego sięgnąć, nie wychodząc spod ciepłej kołdry.
- Tak słucham – czuję, że było słychać mój strudzony głos. Starałam się mówić tak, by przynajmniej sprawiać pozory wypoczętej.
- Cześć Erwina –dochodził mnie piękny, delikatny i kobiecy dźwięk. Ten znam na pamięć. Wszędzie go poznam. To moja (chyba) najlepsza jak do tej pory przyjaciółka, Roksana.
- Co się stało, że dzwonisz?- zapytałam.
- Nic, w sumie to chyba nic…
- Proszę cię nie kłam. Powiedz o co chodzi.
- Mam problem, duży problem.
- W takim razie jak mogę ci pomóc?- jakoś mnie to strasznie ożywiło.
- Błagam przyjedź do mnie, jak najszybciej.- jej pozorny spokój zmienił się w rozpacz. Ta zaś kazała mi wstać z łóżka w piorunującym tempie.
- Dobrze zaraz będę. Daj mi pół godziny.
- Dziękuję, jesteś naprawdę kochana- odpowiedziała bez energii, a ostatnie słowo wydusiła z siebie po kilkusekundowej pauzie. Odłożyłam telefon. Moje kroki skierowały się ku łazience. Pierwsze co zobaczyłam w lustrze, to twarz zmęczonego człowieka, pracującego w korporacji, który ma najbardziej kreatywną fryzurę tego świata. Tak, włosy żyły własnym życiem, rozkładając się na dowolną stronę. Grzebień, lakier i kilka minut męczarni. Jakoś już to wyglądało. Szybkie odświeżenie diabelnie zmęczonej twarzy zimną wodą, kilka kropli ulubionych perfum i mogę iść. Włożyłam koszulę. Rozejrzałam się. Nikogo nie było w domu. Złapałam klucze z wieszaka, przekręciłam drzwi i wyszłam.
Przez całą drogę nie dawało mi spokoju, jaki Roksana może mieć problem. Pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się słyszeć od niej, że coś ją męczy. Fakt, były jakieś małe kłótnie z otoczeniem, o których potrafiła mi nawijać godzinami, ale nic więcej i nie w takim tonie. Z Roksaną znamy się praktycznie od podstawówki. Obie nie byłyśmy jakimiś wyjątkowymi asami w nauce, nie interesowało nas życie typowych lalusi. Z czasem, jak zaczęłyśmy dorastać, każda wybrała inną drogę edukacji i tak rozdzieliłyśmy się na 3 lata. Mimo to nadal utrzymywałyśmy ze sobą nikły, ale nadal jakiś kontakt. Dopiero na tych wakacjach udało nam się normalnie spotkać i nieco odświeżyć znajomość. Roksana nigdy nie należała do ludzi pewnych siebie. To raczej była moja działka. Mimo to cichą i spokojną nie można było ją nazwać. Miała pełno swoich przeróżnych, grymaśnych humorków. W zależności od tego, na jaki dzień trafisz mogła cię nosić na rękach albo po prostu zabić w najbardziej kreatywny sposób, jakiego nie powstydziłby się seryjny morderca. Jest naprawdę ładna. Wyrobiła się. Nic więc dziwnego, że od jakiegoś czasu zaczęła mi się podobać w inny sposób, niż typowo koleżeński. Nic jej nie mówiłam i jakoś sama w myślach nie rozgrzebywałam tego faktu. Roksany na moje nieszczęście nie „ciągnęło” w stronę dziewczyn. Gdyby jednak, to przeczuwam, iż byłby to całkiem dobry związek, startujący z przyjaźni, a nie z łóżka. Fakt faktem, jakby coś poszło nie tak, odwróciłaby się ode mnie szybciej, niż ustawa przewiduje. Tego obawiałabym się najbardziej. Nie ma co gdybać.. Jest jak jest, udało się jakoś przywrócić nieco do normalności nasze relacje. Być może nie widzę w niej tylko przyjaciółki, ale wierzę głęboko, że umysł może mi płatać figle z powodu tylko takiego, że jest niczego sobie (względem urody). Odbija mi, jak widzę piękne kobiety… Oby odbiło i tym razem, wyłącznie z tego powodu.
Zapukałam. Wydawało mi się przez chwilę, że zaszłam pod zły adres lub nikogo nie ma w domu. Postałam jeszcze moment. Słyszałam z klatki czyjeś powolne kroki w stronę drzwi. Otworzyła. Moim oczom (a nie widziałam jej prawie pół roku!) ukazał się widok (dużo niższej ode mnie) brunetki. Miała niesamowicie piękne, długie, lekko kręcone przy końcówkach włosy. Stała w samej koszuli. Zasłaniała jej ledwie koronkowe majtki. Wierzcie mi, że tak seksownych i zgrabnych nóg nie widziałam chyba u żadnej dziewczyny. Jej nieziemskie, szarawe oczy, były niesamowicie czerwone od płaczu i braku snu. Na gładkiej, lekko opalonej i smukłej twarzy, rysowały się wilgotne stróżki łez.
- Proszę wejdź – powiedziała cicho. Wystarczyło, że tylko przekroczyłam próg jej domu, a poczułam wtulające się we mnie ręce. Objęłam ją w talii. To, jak była ubrana i to, jak stała blisko, niesamowicie mnie poruszyło. Pierwszy raz, od jakiegoś czasu musiałam obejmować kobietę, wyzbywając się wszelkiej namiętności. Nie wiedziałam jak mam ją przytulać, by nie wydawało się to dziwne. W końcu lekko wysunęła się z mego uścisku. Szłam za nią bez słowa, obserwując jak niesamowicie się porusza. Tak, wiem, że nie jest to najlepszy moment, ale w takiej sytuacji wzrok staje się najbardziej nieposłusznym układem w ciele. Starałam się za wszelką cenę oderwać oczy od jej nóg, i tylko lekko zasłoniętego tyłka. Wymarzony widok, na który ślinił by się każdy facet… no i ja. Był niemalże na wyciągnięcie ręki. Usiadła na łóżku, ja zrobiłam to samo, zachowując z lekka pewną odległość. Była wpatrzona w ścianę. Nie wiedziałam tak naprawdę na co mam się szykować, o co zapytać i czy w ogóle to zrobić. Ba! co jej powiedzieć, o czym zagadać. Takie sytuacje były mi kompletnie obce. Miałam dziwną mieszankę uczuć. Było mi jej cholernie żal, a z drugiej strony tak niesamowicie kusiła swą obecnością. „Nie myśl o tym, błagam nie myśl o tym” mówiłam w duchu, próbując oszukać umysł. W pewnym momencie przysunęła się bliżej. Czułam jak wali mi serce. Oparła się o mnie lekko i chwyciła za rękę. Hamowałam wszystkie emocje, starałam się za wszelką cenę uwiązać je na najgrubszej i najcięższej smyczy. To potworne, kiedy musisz się powstrzymywać. Całe skupienie przyciąga wyobraźnia, wypełniona toną fantazji…
- Ostatnio- zaczęła mówić bardzo nieśmiało i cicho, wybijając mnie nieco z wewnętrznej batalii emocji. Kątem oka widziałam, jak po jej twarzy ściekała łza za łzą- byłam u kumpla na domówce. Co ja mówię, u jakiego kumpla- sama zaczęła się poprawiać. – kompletnie nie znałam gościa. Był miły, zabawny, sympatyczny, całkiem przystojny. Od razu rozmowa zaczęła się nam kleić. Po prostu było o czym rozmawiać, rozumiesz?- zapytała, a ja kompletnie zszokowana, tylko kiwnęłam porozumiewawczo głową. – Zaczął robić drinki.- Przeszedł mnie dreszcz. Chyba wiedziałam, co chciała mi powiedzieć. – Wypiliśmy kilka, potem otworzył wino…- nie dała rady dalej mówić. Jej śliczne usta same się zaciskały. – Ja, ja zaczęłam…- wybuchła takim niepohamowanym płaczem, że jedyne co mogłam zrobić, to podać jej chusteczki. Wtuliła się mocno w moją szyję. Ten stan trwał jakieś kilka minut. Nie był mi obojętny. Naprawdę z całej siły starałam się skupić na jej słowach. Zbliżyła usta do mojego ucha. Byłam w kompletnej kropce. Ona, kobieta, która od jakiegoś czasu tak diabelnie mi się podobała, była teraz tak blisko, ale nie dlatego, że coś do mnie czuła. A ja? Ja, jak pieniek musiałam hamować się i maskować każdą, niewskazaną emocję i chęć, zachowując ostrożność i sztywność w ruchach. W duchu modliłam się o koniec…
- Erwina, ja się z nim kurwa przespałam…- wyszeptała bardzo niezrozumiale, zalewając się kolejna falą płaczu. Zamurowało mnie, jak jeszcze nigdy w życiu. Nie chciałam dać po sobie tego poznać. Przytuliłam ją mocno, zrobiła to samo. Pieprzone, zakochanie… ile ja bym dała, by w tym momencie było mi to całkowicie neutralne.
- Kochana – wyszeptałam- Przecież to nie jest zaraz coś złego- sama dziwiłam się sobie, że to powiedziałam. Jednakże chwila wymagała tego, by jakkolwiek złagodzić sytuację.
- Jest, ja go nie znam. Jak można się z kimś przespać, jak się go nie zna! – wykrzyczała przez łzy. No tak, jak można się z kimś przespać, jak się go nie zna... dzwoniło mi to w głowie. Skąd ja to znam…- A najgorsze jest to- ciągnęła dalej -  że zrobiłam to niemalże 3 tygodnie temu i chyba jestem w ciąży. Rano… - urwała, wycierając chusteczką policzki i oczy – rano zrobiłam test. Jesteś pierwszą osobą, której to mówię, co ja powiem rodzicom?! Co znajomym?! Co sobie oni o mnie pomyślą? Że jestem jakąś lafiryndą, dającą tu i tam? –Moje przypuszczenia z początku naszej rozmowy się sprawdziły.
- Nie pomyślą tak, może to jest jeszcze za wcześnie na testy, uspokój się.
- Nie dam rady się uspokoić! Pierwszy raz i takie coś?
- Co ja ci mogę powiedzieć? Wiesz, że cię z tym nie zostawię.- Brzmiało to, jakbym była zdradzonym facetem, z dzieciakiem chwilowego kochanka mojej żony na głowie.
- Jak ja mam to komukolwiek powiedzieć? Ja mam szkołę, nie będę przecież chodzić z brzuchem!
- Posłuchaj, nie krzycz, bo to nic nie da. Lepiej niech tatuś też się nad tym pogłowi. Gwarantuję ci, że nie zostaniesz z tym sama.
- Błagam cię, obiecaj mi, że nie zostanę…- jakby chciała, powiedziałaby to i na kolanach. Nawet jeżeli miałoby być to tylko złudne potwierdzenie dla świętego spokoju.
- Obiecuję. Naprawdę obiecuję. Uspokój się. – Siłą przyciągnęłam ją do siebie. Była roztrzęsiona, panikowała tak, że była nie do poznania. W sumie nie mam co się jej dziwić. Trzymałam ją w mocnym uścisku. Czułam, jak cała drgała. Po kilkunastu minutach nerwy i emocje wyraźnie jej opadły. Potrzebowała tego. Każda kobieta tego potrzebuje. Kogoś bezstronnego, kto powie „będzie dobrze”, jak jest naprawdę (by nie mówić brzydko) beznadziejnie.
- Dziękuję, jesteś kochana – pożegnała mnie, całując w policzek. Uśmiechnęłam się. Na tyle było mnie stać w tym momencie.
- Trzymaj się! Jeżeli coś będzie nie w porządku… dzwoń.- pogłaskałam ją po ramieniu i wyszłam. Byłam na nią cholernie zła. Nawet nie wiem dlaczego. Przygnębienie po rozmowie z Roksaną dawało się we znaki. Nagle wszystko wokół zaczęło mnie irytować i drażnić. W jaki sposób inaczej można opisać uczucie, że osoba, którą cholernie kochasz (fakt ona o tym nie wie) przespała się z jakimś „miłym gościem” i jest jeszcze na domiar złego z nim w ciąży. Uderzenie gorsze od ciosu nożem w plecy.
Przez resztę dnia nieprzerwanie o tym myślałam. Kochała się z facetem… ostatni gwóźdź do mojej trumny został wbity. Straciłam teoretycznie całą nadzieję i szansę na to, że ją kiedyś do siebie przekonam, że może coś by z tego wyszło… „Erwina ogarnij się ona jest hetero, co z tego, że z facetem, każda musi z tobą?”- walczyłam z własnymi myślami. Coś musi być w takim razie na rzeczy. „Może ona po prostu tego chciała, potrzebowała”, „może chce uświadomić sobie, jak dorosła już jest”… jeżeli tak, to jej się to nie udało.
Wszystko od momentu rozmowy z nią straciło troszkę, co ja mówię bardziej niż troszkę na znaczeniu i sensie. Stało się niesamowicie bezpłciowe, nie wiadomo jakie. Nie dawało mi to spokoju, chyba bardziej niż jej. Nie wspomnę tu o znamienitych słowach, które drążyły głowę nieprzerwanie i bezlitośnie, odbijając się echem– „jak można się z kimś przespać, jak się go nie zna”. Dobrze, że nie wiedziała o moich „akcjach” z kobietami. Byłam z siebie niezwykle zadowolona, że nikt i nic poza mną o tym pojęcia nie miało. Zapewne patrzyłaby na mnie zupełnie inaczej. Na szczęście ja zawsze uniknę ciąży. Wydaje się to być pocieszające i zabawne w świetle jej problemów.
Przez resztę dnia starałam się nadgonić niedobory snu. Niestety z marnym skutkiem. To okropne. Kobieta, którą kochasz, w dodatku niesamowicie piękna, nie dość, że woli mężczyzn to jeszcze odwaliła taką głupotę. Staram się sobie cały czas tłumaczyć, że jest poza moim zasięgiem, nie ma po co się męczyć, najlepiej i dla niej i dla mnie zostawić to tak, jak jest. Na etapie przyjaźni. Nie ma sensu, żadnego sensu starać się i zabiegać o coś, co i tak nie ma żadnej, absolutnie żadnej perspektywy i nadziei na przyszłość. Gdzie się podziałaś silna wolo i twarde myślenie? Potrzebuje kubła zimnej wody, by znów do niego wrócić. Bądź odporna, wytrzymała i powściągliwa...

Krok z szafy cz. 1




 Budzę się. Szukam flegmatycznie zegarka, przesuwając ręką po miękkiej pościeli. Znalazłam, jest pod poduszką skrzętnie skręcony w prześcieradło. Oczy od samego rana odmawiają mi posłuszeństwa. Przecieram dłonią zmęczone, ciężkie powieki. Wpół do szóstej wskazują dwie, wolno sunące wskazówki. Czuję się fatalnie. Mniej więcej tak, jak po każdej, większej imprezie na mieście… Ledwo, niemalże ostatkami sił podnoszę się i siadam na skraju łóżka. Głowa zdecydowanie nie jest moim sprzymierzeńcem. Chyba pierwszy raz w swoim życiu mam naprawdę konkretnego kaca. Rozglądam się po niewielkim, skromnym pokoju, w którym jeszcze o tej porze panuje półmrok. Na stoliku dostrzegam źródło takiego, a nie innego samopoczucia. Przewrócona butelka szkockiej whisky, z której ostatnimi siłami sączą się drobne, złote krople, tworząc lepką plamę na białym blacie. Wokół niej stoją symetrycznie ustawione szklanki. Na puszystym dywanie niczym grzyby na mchu, sterczy masa porozrzucanych niedopałków. Stąd też pomieszczenie wypełnia niesamowicie ciężkie powietrze, które jest mieszanką dymu, wydychanego alkoholu i słodkich, kobiecych perfum. To wszystko potęgują zamknięte okna. Zapewne w takim stanie były przez całą noc. Dopiero teraz zorientowałam się, że siedzę tylko w bokserkach. Koszulka znajduje się tuż pod nogami. Nakładam ją. Jej estetyka pozostawia wiele do życzenia. Nie mniej jednak czego się spodziewać, jak zwinięta i pośpiesznie zrzucona przeleżała tak jakiś czas.

 Wiem, że zaraz muszę stanąć na nogi, ale świadomość kaca jest przerażająca. Na moje szczęście spodnie leżą równie blisko łóżka, jak i górny element garderoby. Wciągam je z taką zaradnością, z jaką poszczyciłoby się 3 letnie dziecko. Zapięcie paska jest nie lada wyczynem. Biustonosz… zapomniałam o nim. Ten jakże niepotrzebny mi w tej chwili (i chyba w ogóle, bo aż tak mój biust go zbytnio nie wypełnia) element leży w rogu pokoju tuż pod parapetem. Zsuwam się z łóżka i staję na równe, sztywne nogi. Czuję jak pulsująca fala zalewa moją głowę. Najdrobniejszy krok w stronę okna powoduje jej zdwojenie i uderzenie z ponowną, jeszcze większą siłą. Mam wrażenie ogromnego, przelewającego się z prawa na lewo tsunami pod czaszką. W mizernym tempie przesuwam się do celu…. choć realnie na to patrząc, raczej ciągnę nogi za sobą. Założyłam stanik. Chyba to wszystko na dziś. Ambicja nie pozwala mi na więcej. Jeszcze tylko szybki rzut oka w stronę łóżka. Jakoś lubię przez chwilę czuć lekki, jednorazowy sentyment…
Pierwsze co dostrzegam, to delikatnie nakryte, piękne, zgrabne nogi. Widok całkiem nienagannej z urody brunetki, nadal jest bardzo kuszący. Szkoda by było ją budzić i ożywić na nowo falę wspomnień letniej, sierpniowej nocy. Priorytety, tylko priorytety (inaczej bym z pewnością została) nakazują ewakuację. W miarę cicho przesuwam się w kierunku wyjścia. Zgarniam przy okazji bluzę z krzesła (która jest chyba jedyną, normalnie powieszoną częścią ubrania). Zamykam za sobą drzwi. Przede mną została tylko klatka schodowa…

To już któryś raz z kolei, gdy kończę z nieznajomą kobietą w łóżku. Dzieje się to podejrzliwie zbyt często, przy każdym „większym” wyjściu. Mogę przysiąc, że zawsze obiecuję sobie "ani kropelki alkoholu”. W 99% przypadków obietnica pozostaje wyłącznie słowem, nie zamienianym w konkretne czyny. Jeszcze jakiś czas temu męczył mnie nie tyle co kac, a kac moralny. Występował z powodu takiego, że nie pamiętam co tak faktycznie dzieje się po przysłowiowym urwaniu filmu. A kto pamięta?...Wiem, że ciało lekko (ale) nadal sprawne, tylko głowa, jak to głowa odmawia posłuszeństwa. Chyba przestaje wytrzymywać ciągle napływające impulsy głupoty i powielania wciąż i bez końca, tych samych błędów. Nie trzeba być światowej sławy detektywem, by domyślić się, chociażby po spaniu w samej (a często się też zdarzało i bez) bieliźnie i porozrzucanych po kątach ubraniach, co się wtedy dzieje. Na moje szczęście od jakiegoś czasu nie tłumaczę sobie tego wyłącznie nadmiernym upiciem. Logicznym faktem jest, że lubię kobiety. Nie bronię się już od tej myśli i nie definiuję tego chwilowym "szaleństwem”, czy znudzeniem płcią przeciwną. Nikt o tym nie wie. Jest to moją prywatną sferą, prywatną sprawą i prywatną słabością. Dlatego staram się unikać sytuacji, w których ktoś widział, by mnie z jedną z nich w momentach, choćby lekko sugerujących powyższe. Nie szukam problemów tam, gdzie nie powinno ich być. Moja rodzina, znajomi bliżsi i dalsi, nie mogą o tym wiedzieć. To dla mojego i ich spokoju. Świętego, pieprzonego, spokoju… Z resztą przyciągam do siebie dużo dziewczyn, zapewne po części poprzez wygląd. Krótkie, ładnie wygolone włosy z dłuższą górą, sylwetka (mimo węższej talii i lekko zarysowanych bioder) dość konkretna, wyrobiona przez masę ćwiczeń no i wzrost, którym nie grzeszę. Olbrzymem nie jestem, ale przerastam o kilka centymetrów statystyczną kobietę. Czemu do mnie lgną? Czemu często jestem obiektem ich zainteresowania? Do końca sama nie jestem w stanie tego wyjaśnić. Płeć piękna kocha eksperyment, kocha wyzwanie, kocha się podobać i co najistotniejsze, zwrócić na siebie dostateczną uwagę. Dziwne? Nie, całkiem normalne. Wszystko na tym świecie jest kwestią przyzwyczajeń i nawyków, które od czasu, do czasu zmieniamy, by życie nie stało się nadmiernie monotonne. Co bardziej przyciągnie uwagę faceta? Laska całująca innego gościa, czy dwie dziewczyny, namiętnie ze sobą obcujące (oczywiście w ramach rozsądku moralnego, narzucanego przez miejsca publiczne). Nie mniej jednak, ile łatwych obiektów przewija się przez ręce? statystyki moje przestały już obejmować. Nie ze względu na niechęć ich prowadzenia, lecz ze względu na ilość. Szkoda się jednak nad tym teraz rozwodzić.

Wracam długą ulicą do domu. Wszędzie unosi się zapach mokrego chodnika, po przejściu niewielkiego deszczu. Do teraz utrzymuje się ta pogoda. Nie nakładam bluzy, niosę ją w ręku z uwagi na wielką przyjemność, jaką sprawiają mi zimne, odświeżające krople wody. Z kieszeni wyciągam papierosa. Lubię zapalić. Nie palę często, tylko wtedy gdy muszę. Teraz muszę? Zdecydowanie tak. Z bluzy wydobywam zapalniczkę. Czuję jak dym wypełnia płuca. Pozwalam mu spokojnie i powoli wyjść. Zwalniam lekko kroku, by jak najdłużej rozkoszować się chwilą, zanim pojawię się w domu. Miasto o tej godzinie wypełnia masa pracująca, w pośpiechu mknąca do roboty. Patrząc na to z pewnej perspektywy, człowiek czuje się jak pan i władca, gdy jest poza zasięgiem gonitwy, ba może spokojnie obserwować ją z boku. Czy tylko ja nie biegnę? A gdzie w tym wszystkim życie chwilą, odrzucenie planu? W sumie to Bóg miał plan. W takim razie bycie panem i władcą nie jest mi jeszcze pisane. Został tylko moment. Kwestia przejścia przez dworzec. Zatrzymuję się na moście, pod którymi biegną trzy pasma torów. Dopalam. Ostatnie pociągnięcie, przygaszenie i niedopałek skrupulatnie przyduszony, leci w dół, gdzieś między szyny. Piękny koniec..., czas pomału wmieszać się w beznamiętną, neutralną na wszystko rzeczywistość.

- Gdzie byłaś całą noc? – zapytała mama, gdy tylko moja stopa przekroczyła próg drzwi wejściowych. Od razu dało się wyczuć lekką pretensję w głosie, która nasilała się z każdym, wypowiedzianym słowem.
- Dobrze wiesz, że poszłam na imprezę.
- Ach tak? Całą noc byłaś w klubie mam rozumieć? – jej ton stał się coraz bardziej nurtujący i dociekliwy, jakby wiedziała co robiłam i wyczekiwała tylko chwili, aż się przyznam.
- Dokładnie, byłam w kilku klubach. Wracałam na piechotę, temu dopiero teraz jestem. Z resztą chodziliśmy grupą i odprowadzaliśmy się po kolei. – starałam się wybrnąć z sytuacji, mówiąc pewnie, prosto i bez komplikacji.
- No tak, ty się nie możesz obejść bez towarzystwa. Niech ci będzie, ale drugim razem nie szwędaj się po nocy. Może niech oni choć raz ciebie odprowadzą wcześniej. Z resztą kluby nie są tak daleko od nas, kwestia 3, może 4 kilometrów- jej wypowiedź zrobiła się łagodna i troskliwa, przez co w pewnej części mi ulżyło. – Wyglądasz jakbyś całą noc piła.
- No co ty, nie przesadzaj wypiliśmy raptem po dwa drinki, a to chyba nie jest dużo? Co?
- Kochana, dziewczynom nie wypada w ogóle pić.- po tych słowach czułam jak zalewa mnie krew. Nie cierpię stereotypów. Dziewczynom w takim razie nie wypada wiele rzeczy, ale jakoś się tym specjalnie nie przejmuję. Jedyne co mnie drażni do potęgi nieskończonej, to rzucanie takich stwierdzeń, gdy kompletnie nie mam ochoty się o ich prawidłowość wykłócać. – No i strasznie śmierdzisz fajkami – dodała.
- Mamo przecież wiesz, że nie palę a mam takich kolegów...
- Nie kończ – przerwała mi. – Idź lepiej pod prysznic, bo wyglądasz… - urwała jadąc mnie wzrokiem z góry na dół. Dobrze wiedziałam, że o wiele korzystniej dla mnie było po prostu o to nie wypytywać. Od razu skierowałam się ku drzwiom od łazienki. Ściągnęłam z trudem ubranie, wrzucając je do pralki. Tak tego mi trzeba było. Kontynuacji deszczu. Czułam się wspaniale. Chwila oddechu, innego niż sprzed kilkunastu minut, nie mniej jednak nadal podejrzanie lekkiego, jakby jeszcze wolność myśli pozostawała w "fruwającym" stanie.

Po krótkim prysznicu od razu poszłam w stronę łóżka. Moje zmęczenie sięgało zenitu. O dziwo zazwyczaj nie interesuje się "koleżankami na jedną noc”, ale jakaś nieposkromiona siła kazała mi myśleć o dzisiejszej… hmm tak, dzisiejszej przygodzie. Wystarczyło zamknąć oczy. Coś zmuszało mnie i diabelnie kusiło, aby przypomnieć sobie cokolwiek, dosłownie cokolwiek. Urwany film z klubu w pewnym momencie poprzecinany był fragmentami tak nieuporządkowanymi, że nie miałam sił, by je składać w jakąkolwiek logiczną całość. Uśmiechy, fruwające koszulki, strumień alkoholu i zsuwające się stringi… Dłonie wędrujące po zgrabnym ciele brunetki i jej cudowne, długie włosy… Tak, to był widok, który lubiłam. Ba, być może kochałam. Taki stan rzeczy bardzo mi odpowiadał. Krótka zabawa i po sprawie. A co z sentymentem? Gdzie jakieś uczucie? Gdzie historia wyciskająca łzy na wielkich, Hollywoodzkich ekranach? Sentyment… najpóźniej mija po trzeciej, góra czwartej. Uczucie? dość zbędne w takich przypadkach. Zaburza logiczne myślenie i każe często trwać przy tej, która zamknie cię na kłódkę, jako własną seks-zabawkę z dopiskiem „na dni ciężkie”. W tej perspektywie miły wydaje się fakt, że nie pamiętam imion dziewczyn z, którymi miałam coś "do czynienia”. Tak, liczyłam je, ale nie ze względu na własną satysfakcję, czy idiotyczne statystyki, a ku pamięci. Każda była na swój sposób wyjątkowa, ale wchodzenie z nimi w jakąkolwiek relację było wykluczone. Zdarzały się przypadki poszukiwań z ich strony, ale ja zawsze skrzętnie i skutecznie unikałam konfrontacji. Tłumaczę, że nie kojarzę, czy coś w tym stylu. Mam tego świadomość, że z szybkich i ulotnych miłości, zaczynających się od łóżka długo nie pociągnę relacji, mającej jakikolwiek sens, w perspektywie dalszej niż tydzień. Zmęczenie nie pozwalało mi o tym intensywnie myśleć. Nakryłam się po samą głowę kocem, odwróciłam twarz od okna, przez które teraz wbijały się nachalnie promienie słońca. Starałam się za wszelką cenę zasnąć.