Moja dłoń na jej udzie, pod czerwoną, krótką sukienką. Taki widok na wejściu ujrzały prześliczne oczy Roksany. Nie wiem, czy jest mi z tego powodu głupio, czy czuję jakąś nutę satysfakcji, po ostatnich jej występach. Trudno to jednoznacznie stwierdzić. Anka stała pewna siebie. Jak gdyby nigdy nic, starała się nadal kontynuować nasze pożegnanie. Zadziwiające było to, że miałam (być może złudne) wrażenie, iż sprawia jej to wielką satysfakcję. Położyła delikatnie dłoń na mój policzek, kierując w swoją stronę. W tym czasie spoglądała na Roksanę, pełnym radości wzrokiem. Zauważyłam to kątem oka, mijając się spojrzeniami z obydwiema paniami. Jakby sobie to zaplanowała, ba przewidziała, że tak się właśnie stanie. Cóż, to był „drastyczny” powrót do rzeczywistości. Myślę, że żadna z nas nie przewidziała takiego zakończenia.
Tak czy siak, odprowadziłam Ankę, starając się przez całą drogę o tym nie myśleć, choć cholernie zaprzątało mi to głowę. Roksana widziała coś, czego nie powinna była zobaczyć. To mnie najbardziej gryzie i chyba tylko to. Wewnętrzny strach, jak na to zareaguje. W międzyczasie przewijała się krótka rozmowa z Anką. Była kompletnie bezpłciowa. Słowa wpadały do ucha od razu ulatując z głowy. Zatrzymałyśmy się pod jej blokiem, stojąc w wąskim przejściu. Podziękowanie (już nie tak namiętne, jak za noc) z jej strony i do widzenia. Jak na ironię, zaczął padać deszcz. Pozornie mały, w błyskawicznym tempie, przekształcił się w konkretną ulewę. Stróżki wody ściekały, niczym mały wodospad, po całej, mojej twarzy, za bokserkę, przylepiając ją do ciała. Jakiś czas stałam, patrząc beznamiętnie w niebo. Nawet nie wiem, o czym wtedy myślałam. Jedyne, na co miałam ochotę, to pójść, poćwiczyć i przemyśleć to wszystko jeszcze raz od nowa. Nie po to, by rozkopywać znów te same, beznamiętne już dla mnie fakty. Raczej, aby nie mieć do siebie żadnych zarzutów, pod tytułem „co zrobiłam źle?” Lubię rozmyślać nad czymś kilkakrotnie. Zawsze daje mi to pewność, analizę sytuacji z każdej strony, po kolei, na różnych płaszczyznach.
Siłownia, na którą chodziłam, szybko mi się znudziła, gdyż dopiekanie przysłowiowych „pakerów” było nie do zniesienia. Zakupiłam swego czasu sporo sprzętu, w postaci hantli, ławeczek i drążków, robiąc sobie jej wersję domową w piwnicy. Szału nie było, ale własny kąt i brak wgapiających się ludzi, jest bardzo miłą perspektywą spędzenia wolnego czasu. Ponadto sama „atmosfera” piwnic jest bardzo kusząca. Cisza, spokój i samotność. Wbiegłam w błyskawicznym tempie na górę. Chwyciłam za ręcznik, rękawice i wodę. Rozejrzałam się dookoła, czy na pewno wszystko zdjęłam. Pod moją nieobecność w domu zrobiło się chłodno. Zamknęłam pootwierane okna. Wyszłam na klatkę i przekręciłam zamek. Zbiegłam schodami w dół. Otworzyłam drzwi i zapaliłam lekko tlące się światło. W powietrzu czuć wilgoć. Dokładnie taki klimat uwielbiam. Od razu krótkiej rozgrzewce, hantle powędrowały w moje dłonie. Mocne spięcia mięśni czułam na całym ciele. Kilka powtórzeń, kilka serii, kilka głębokich wdechów. Cały czas przechodziła mi przez głowę myśl, podejrzanego uśmiechu Anki i zmieszanej miny Roksany. Jakby moja chwilowa kochanka, miała jakąś ukrytą satysfakcję z tego wszystkiego, jakby był to jej plan, który chciała dawno zrealizować. Coś w tym jest. Kobiety bardzo lubią zemstę. Jeżeli ktoś mi powie, że nie zna bardziej ugodowych istot na ziemi, to padnę ze śmiechu. Co jak co, ale dziewczyny, jeżeli im na czymś mocno zależy, są w stanie dosłownie dojść po trupach do celu. Gen zdobywania i przede wszystkim mszczenia się za niepowodzenie wydaje mi się, że jest bardzo dobrze zakodowany w Ance. Być może na najgorszej z płaszczyzn do mszczenia się, czyli nieudanej miłości. W takich chwilach myślę, że jestem jedyna „dziwna” na świecie. Może się mylę, bo świat jest zbyt szerokim pojęciem, ale ograniczę myśl do otoczenia mi bliższego. Nie mogę znaleźć sobie kobiety, która będzie taka jak ja, w sensie orientacji (nie daj Bóg, sposobu myślenia). Pociągające mnie dziewczyny są albo zajęte, albo hetero, albo najzwyczajniej w świecie im się nie podobam. Ostatnie najbardziej rozumiem. Męczy mnie uczucie osamotnienia z tym wszystkim. Tak naprawdę, żeby się poważniej zastanowić, z nikim na ten temat nie rozmawiam. Wydaje mi się leży błąd. Gdyby Bóg chciał, by człowiek był samowystarczalnym indywidualistą, wątpię, że stworzyłby Ewę. Też nie chcę żyć w przeświadczeniu, że wszystko, co robię, skłania się ku znalezieniu sobie na siłę, tej „jedynej”. Najgorsza ze wszystkich możliwych opcji to przekopywanie świata, w poszukiwaniu ideału. Ale czy ja proszę o ideał? Nie, zdecydowanie nie. Wtedy błagałabym o niemożliwe.
Eh, teraz to wszystko wyszło na jaw, dla Roksany. O ile jest w tym aspekcie tolerancyjna, może to zniesie i przynajmniej jej, jak na świętej spowiedzi kiedykolwiek się wygadam. Jedyny plus całego, tego zajścia... Nie przypominam sobie jednak, byśmy dawniej rozmawiały o homoseksualizmie, czy coś pod to. Nie było ku temu „powodów”.
Nie wiem, gdzie tkwi moja głupota, ale dziwnym, niestworzonym trafem zapomniałam o jej słowach: „zadzwoń”. Nie potrzebnie miałam ku temu wahania, czy sięgnąć po telefon, czy nie. Zmęczona dwugodzinnym treningiem otarłam mokre czoło, przewieszając ręcznik na szyi. Chwyciłam za komórkę, wybierając jej numer. Teraz było za późno, by się z tej decyzji wycofać.
- Tak, słucham?
- Cześć, to ja… dzwonie, bo… , bo prosiłaś- sama czułam, że nie wiem co w ogóle mam powiedzieć, choć chodziło tylko o zwyczajny telefon. Zawsze w tych najbardziej „odważnych” decyzjach jest moment, gdzie chcesz ją odwołać, jak najszybciej to możliwe.
- Tak, pamiętam – powiedziała, ciężko wzdychając – czy mogłabyś, o ile masz czas, przyjść do mnie? Musimy koniecznie porozmawiać. – Jak piorun przeszło mi przez myśl słowo „musimy”. O czym? Na co? Milion pytań w jednym momencie i miliardy niepewnych odpowiedzi na nie.
- Jasne, jeżeli chcesz.
- Dobrze bądź o 20.00 – bez słowa pożegnania, nie czekając na moją odpowiedź, rozłączyła się. Teraz dopiero to wszystko robiło się skomplikowane. Nie znoszę takich sytuacji. Nie znoszę i nie cierpię, nie wiedzieć i żyć w niepewności. Ona to kochała. Lubiła bawić się w niedomówienia. Tylko zastanawia mnie, czy chce mi dopiec, mając świadomość, jak mnie to rozstraja i drażni, czy chodzi o coś innego. Czasem jestem naiwną idiotką, wyolbrzymiając sobie niektóre słowa z rozmów. Zaskakują w pamięć, głowa zaś robi ze mnie wariata, każąc cały czas myśleć.
Zbliżała się 20.00. Punktualnie stawiłam się pod jej domem. Weszłam na górę, cicho pukając. Otworzyła podejrzanie szybko.
- Proszę, wejdź.
- Dzięki – odpowiedziałam uprzejmie. Poszłam za nią. Zaprowadziła mnie do pokoju gościnnego. Wygodnie usadowiła się w fotelu. Usiadłam na kanapie, naprzeciw niej. Dystans na razie, (przynajmniej tak mi się wydawało) był bardzo wskazany.
- O czym chciałaś ze mną porozmawiać? – zapytałam dość niepewnie, przerywając niezręczną ciszę. – Ja mogę wszystko wytłumaczyć, bo z nią…
- Czekaj – przerwała mi. Nie chcę, byś bez potrzeby się tłumaczyła. Weszłam w nieodpowiednim momencie, mój błąd – Próbowała mówić zdecydowanie. Szło jej to całkiem nieźle. Wydawało mi się, że bardzo chciała się dowiedzieć całej prawdy.- Tylko powiedz mi jedno.- wzięła głęboki oddech- Dlaczego mi wcześniej o niczym nie powiedziałaś?
- To nie są rzeczy, o których opowiada się ot tak. – próbowałam ratować jakkolwiek moje położenie, wiem, że miała racje.
- Nawet dla przyjaciółki? Myślisz, że mówienie o ciąży to też jest rzecz, o której się opowiada ot tak? Posłuchaj – mówiła już ciszej, bez pretensji – ufam ci, jak żadnej innej, nie mam przed tobą tajemnic, więc co jest powodem, że ty je przede mną masz? –
Nie wiedziałam co powiedzieć.
- Roksana, sama dobrze wiesz, jaką osobą jestem. Wiesz też doskonale, że ciąże u dziewczyn w naszym wieku szybciej się toleruje, w przeciwieństwie do tolerancji…- nie przechodziło mi to słowo przez gardło-homoseksualizmu. To nie miało tak wyjść, byś to zobaczyła.
- Bardzo dobrze, że to zobaczyłam. Nigdy bym się od ciebie tego nie dowiedziała.
- Nie no, kiedyś bym ci przecież to ujawniła.
- Kiedyś… Powiem tylko tyle. Naszej relacji ten fakt nie zmienia. Rozwieję wszelkie twoje wątpliwości. Zapewne myślisz, że jak wyszłaby na jaw twoja orientacja, zaraz zerwałabym wszystko, co nas łączyło? Nie bądź śmieszna. Jesteś olbrzymią częścią mojego życia. Tyle razy, ile się wypłakiwałam w twoje ramię, ile nasłuchałaś się moich bzdurnych problemów, nie licząc ile razy je rozwiązywałaś… a teraz? Mam cię przez to zostawić? – nie wiedziałam co powiedzieć. Jakby czytała mi w myślach i odpowiadała na bieżąco.
- Masz rację, przepraszam… Mam tylko jedno pytanie- nie mam pojęcia, dlaczego to powiedziałam.
- Tak?
- Łączy cię coś z Anką? Czy te wasze poranne batalie wzrokowe, mają zupełnie inne podłoże?- na jej twarzy ukazał się dziwny grymas. Zamurowało ją, wyglądała jak grecka rzeźba. Wzrok Roksany utkwił gdzieś daleko za oknem. Próby uchwycenia go raczej były niemożliwe.
- Być może…
- Miałyśmy nie mieć przed sobą tajemnic, pamiętasz? Zresztą chce mieć „czystą” i jasną sytuację co do tego. Więc?
- Dobrze...- westchnęła- Jej chłopak, jest ojcem mego dziecka…- walnęła prosto z mostu, bez chwili namysłu. Po wszystkim uśmiechnęła się do siebie. Objaw bezsilności, czy zadowolenie? Nie mam pojęcia.
- Czekaj, przecież powiedziałaś mi, że on zniknął!
- Widać nie, spotkałam go na imprezie mojej koleżanki.
- Mówiłaś, że nie chcesz mieć z nim nic do czynienia i znów? Z nim…?
- To nie takie proste – odpowiedziała z pewnym zmęczeniem w głosie niczym XIX wieczna dama. Dla mnie wszystko stało się jednym, wielkim, nieograniczonym kosmosem, którego nie jestem w stanie objąć rozumem. Pełno galaktyk, pełno gwiazd, planet… i cholera wie jeszcze czego. Wiem, że to z czym ona ma problem, jest dla mnie abstrakcją. Staram się to zrozumieć. Jedyny sęk w tym, że nie mogę zrozumieć motywów jej zachowań.
- Dobrze, w takim razie nie będę drążyć. Tylko ostatnie. Anka jest jego dziewczyną?- myślę, że koniec dopytywania to najrozsądniejsze wyjście, ale męczyło mnie to pytanie niepojęcie.
- Była… już od jakiegoś czasu ze sobą nie są. Ona nie jest… wiesz chyba…, nie?
- Kim nie jest? Jego dziewczyną?
- Nie udawaj, że nie wiesz… Ona nie jest lesbijką – zaśmiała się. Ta wiadomość dobiła mnie najkonkretniej, jak tylko mogła. Choć bardziej powinno mnie to zaskoczyć, niż dobić. Już nie raz w swoich burzliwych i toksycznych relacjach, zadawałam się właśnie z „normalnymi” laskami. Nic nowego, ale nie mam pojęcia, dlaczego właśnie ta informacja (niebrana przeze mnie wcześniej pod uwagę) tak bardzo zakotwiczyła się w świadomości.
- Wiem – rzuciłam krótko i bezsensownie, jakbym zaczęła lekko panikować.
- Ona chciała się na mnie zemścić. Zrobi wszystko, by oderwać każdą, ważną osobę mojego życia. Chce mnie z tym wszystkim zostawić samą, kompletnie samą. Robi to wszystko w ramach „odbicia” jej chłopaka. Głupia lub zakochana. Jedno z dwóch.
- To się staje nie na moją głowę. – po tym, co powiedziałam, zmieniła całkowicie temat. Chyba widziała moje zmieszanie i chciała dać mi czas, aby to wszystko przemyśleć. Dalsza część rozmowy spłynęła, jak zawsze na kompletne bzdury, które w większości wypływały mi z głowy w takim tempie, w jakim były chaotycznie rzucane w próżnię pokoju.
Pożegnałyśmy się o 22.00. Taki mętlik w głowie, jaki obie mi zrobiły, był niedopisania żadnymi słowami. Szczerze powiedziawszy, znów byłam w punkcie wyjścia. Myślałam… ha byłam głupia! Po jednej nocy z w ogóle nieznaną mi dziewczyną zaczęłyśmy snuć dziwne plany. Co z tego, że mi się podobała? Może jestem wyłącznie zauroczona jej ciałem? Nie mniej jednak jedna zapewnia mnie, że pasuję jej, druga, że to zemsta. Zresztą skąd wiedziała, że znam Roksanę? Przecież nie rozmawiałyśmy o tym ani nie rozmawiałam z nią bezpośrednio o niej. Wracałam z kompletną bezsilnością... Czułam, że jedyne, na co mam ochotę, to dosłownie skończyć całe to zamieszanie. Kocham Roksanę, jak żadną inną, nie potrafię do niej wygasić uczucia. Nie chodzi tylko o wygląd. Ona ma charakter, znamy się długo, mam do niej olbrzymi sentyment i nie chcę jej stracić. Nawet jeżeli pozostaniemy na relacjach czysto koleżeńskich. Albo wierze jej z tego wszystkiego, albo ona chce mnie pogrzebać, dopinając swego. Ale po co? Z zazdrości? Z drugiej strony Anka, która mnie niesamowicie zaczarowała. Była moją odskocznią od problemów związanych z przyjaciółką. Być może nadal nią jest Zapowiadało się naprawdę ciekawie. Udaje, że jest homo? Po co? Czułam się jak pionek, którym raz rozgrywa Roksana, a raz Ania. Pytanie tylko, kiedy zostanę zbita, wypadając kompletnie z gry. Przerzucałam telefon w kieszeni. Niesamowicie kusiło mnie, by zadzwonić jeszcze do Anki. Co ona o tym wszystkim powie… Dziś nie chciałam tego wiedzieć. Praca i wieczne problemy natury już sama nie wiem jakiej, uczuciowej? Niezdecydowania?. Czasami chodziła mi myśl po głowie, by pójść do jakiegoś psychiatry, czy coś. Zresztą, sama dla siebie jestem najlepszym psychiatrą. Tak mi się na razie wydaje.
Wróciłam do domu. Od razu skierowałam się do pokoju i walnęłam na łóżko. Nie wierzę, że jeszcze dziś przekonywałam samą siebie o tym, by zaryzykować jakimkolwiek uczuciem, do kogoś innego niż Roksana. A teraz? Najchętniej skoczyłabym z balkonu, by nie dręczyć się myślami. Zawsze myślałam, że samobójcy to kompletni idioci. Jeszcze, jak skaczą z powodu jakiejś nieudanej miłości… wydawało mi się to bardzo śmieszne, do czego prowadzi zakochanie. Teraz przy takim natłoku zaczynam ich rozmieć… Emocje, ba miłość potrafi zabić bardziej niż seryjny morderca. Najgorsza w tym wszystkim jest świadomość, że szybko o tym nie zapomnisz. Wszystko, co robisz, kręci się wokół niedomkniętych myśli. Sięgnęłam do szafki. Dobrze wiedziałam, co tam jest. Wyciągnęłam w miarę cicho, ciężką butelkę, nieskończonego w nocy whisky. Odkręciłam i z „gwinta” wypiłam kilka łyków. Po kilkunastu minutach zaczęło mi lekko szumieć w głowie. Czułam, jak wszelkie zło z dzisiaj, odpływa z każdą kroplą alkoholu. Chwiejnym korkiem, w egipskich ciemnościach pokoju, wymacałam klamkę od drzwi balkonowych. Wyszłam na zewnątrz. Noc, mimo deszczowego dnia była bardzo parna. W powietrzu unosił się dziwny zapach, mokrych cegieł i betonu. Świat jak nigdy wydawał się cichy i spokojny, a moje ruchy zgrabne i bezszelestne. Podeszłam do poręczy. Trudno było wyczuć odległość, w jakiej ona się znajduje, mimo że balkon ma może z dwa metry szerokości. Czegoś się złapałam. Wysunęłam się, spoglądając w dół.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.